Poszlost’

Poszlost’ to przeciwieństwo prawdziwej sztuki, co oznacza, że jest niemal synonimem ograniczoności, złego smaku, ślepoty na ukryte wymiary rzeczywistości, a nawet na jej wymiary dobrze widoczne, a niekiedy także po prostu zła.

Oczywiste śmieci, jakkolwiek dziwnie to może zabrzmieć, zawierają w sobie czasem zdrowe składniki, które z ochotą przyswajają sobie dusze nieskomplikowane. (…) Poszlost’ to nie tylko to, co w oczywisty sposób tandetne, ale także, co fałszywie ważne, fałszywie piękne, fałszywie mądre i fałszywie pociągające.

Leszek Engelking o pojęciu poszlost’ u Vladimira Nabokova

Fot. Michal TurlewiczJednego razu miałem wątpliwą przyjemność obserwować z widowni pewnego rodzaju „dzieło”. Ze sceny do mojej głowy wlewała się, lub lała raczej na moją głowę (bo głowa moja nie była w stanie przyswoić tak wielkiej ilości steków – jak to się często mówi – bzdurnych i bełkotu), błotna lawina. Dookoła mnie widzowie z zachwytu wprost wpadali w stany ekstazy. Coś równie podobnego działo się ze świetnymi, lubianymi i szanowanymi przeze mnie kolegami po drugiej stronie. To szok! Pytam wtedy sam siebie: może to ja jestem jakiś mały, niedorosły do pojęcia tych wymiarów sztuki. Boże, może już czas pójść po prostu na pysznego świeżego, normalnego, zwykłego, czystą wódką podlanego kotleta schabowego? Lecz tu kolejne pytanie stawiam: czy kotlet jest aby świeży? Przyłapuję się na próbach odsmażenia mojego kotleta scenicznego. Pamiętam, że wczoraj był znakomity (w moim mniemaniu). Mam na myśli wczorajszy mój udział w wieczorze teatralnym. Co zrobić, żebym dziś był tym samym, podobającym się bohaterem? Na pewno nie wolno wyciągnąć z zamrażarki kiedyś tam przepysznego lecz dziś już lekko – co mówię – znacznie przeschłego i pomarszczonego i wrzucić do wczorajszego już zużytego smalcu! Zawsze każdego kolejnego wieczora wyklepuję świeży kawałek mięcha, maczam w świeżym jaju i obtaczam w nowej suchej bułce tartej. Na czystej scenie, przepraszam: patelni, roztapiam pachnący smalczyk i wskakuję nań z moim „kotletem”. Zawsze tu i teraz. I w dodatku jakoś szczerze, prosto. Bo gdybym obtoczył się prócz jaja i posypki jeszcze kilkoma warstwami efekciarskich dodatków, zabiłbym lub stłamsił smak mego Hamleta. Bo to może wiórki kokosowe, a może musztarda, albo ser pleśniowy, z powidłem i czekoladą. Dla każdego coś dobrego? Dobrze, że wazelina nie należy do artykułów spożywczych (chyba). Przecież po podaniu klientowi tak obficie udekorowane dzieło traci wartość, jest niejadalne. Gdy padnie na talerz i to zapewne z wielkiej wysokości, bo latał przecież wcześniej pod chmurami, przepraszam: nad chmurami owej poszlusti, to odpadnie od niego ten kawał niejadalnego błocka i odsłoni stłamszoną, zagubioną, bezwartościową już zawartość. Zadaję sobie pytanie, ważne: jak zachować ową świeżość schabowego, gdy ochotę mam nań w niedzielę a sklep oferuje mi sprzedaż artykułów do soboty? Nie wiem. Nie jeść chyba? Portugalczycy śpieszą na ratunek! Oni przecież wypływając na podbój świata lubili podjeść na swoich przepięknych z rozwiniętymi żaglami statkach. Takie schabowe po portugalsku. Żarty na bok. Jest jedno takie fantastyczne danie. A jego odmian podobno trzysta sześćdziesiąt pięć – zawsze inne, każdego dnia, inny spektakl każdego wieczora, marzenie! Bacalhau. Potrawa z suszonego dorsza. Otoczonego morską solą i suszonego na słońcu. W ten prosty sposób zaprawiona ryba przetrwa wiele miesięcy bez lodówki i konserwy. A po namoczeniu jej przez kilka, może kilkanaście godzin w wodzie dwakroć podmienianej wróci do swej odmumifikowanej świeżości i smaku. Miękkie, wilgotne mięso białej ryby trafić powinno w towarzystwie młodej brukselki, ziemniaczków, cebuli, podlanych maślanym olejem z odrobiną wspomnianej bułki tartej do brytfanny, a w niej do piekarnika. Po zapieczeniu możemy całą zapiekankę udekorować jajkiem na twardo. Nie przesadźmy i tym razem z ilością składników, by nie przykryć ich nadmiarem samego bohatera. W naszym kraju trudno o suszoną wersję dorsza, spróbowałem więc ze świeżym polskim jego bratem, danie równie smaczne. O dziwo, tym razem jednak świeżość ustępuje miesiącom dojrzewania, koncentrowania się aromatu i smaku. Cóż, w obliczu sprzeczności nie pozostaje nic innego jak łyk (kilka łyków) białego schłodzonego Casal da Coelheira.