Rok mączniaka, czyli rzecz w rękach naukowców

Znajomy winiarz ma pięćdziesiątkę, wielkie doświadczenie i około 150 hektarów rodzinnych winnic.

Skończył jeden ze świetnych wydziałów enologicznych. Robi bardzo dobre wina, a jednak kiedy się ostatnio widzieliśmy, czoło miał strapione. „Wiem, że muszę pryskać, i to coraz więcej, a i tak będę miał zbiory co najmniej o jedną piątą niższe. Gorzej, że nic z dzisiejszej chemii nie rozumiem – skończyłem studia dwie dekady temu, ciągle się szkolę, ale to, czym pryskam krzewy, to już jakaś technologia kosmiczna”.

Rocznik 2016 – rok mączniaka rzekomego. Skala oprysków w Unii wymknęła się całkowicie spod jakiejkolwiek kontroli. Nigdy nie słyszałem od winiarza, by pryskanie stanowiło jakikolwiek problem – ważne jest, by używać środków dopuszczonych przez odpowiednie organa. Czy kto pryska dziesięć czy dwadzieścia pięć razy – zależy od winiarza i sytuacji. Jest oczywiste, że ten nie będzie przesadzał, bo chemikalia są bardzo drogie, z drugiej strony – przy wielkoobszarowych produkcjach – bezpieczeństwo plonów pozostaje najważniejsze, kontrakty z wielkimi sieciami podpisane, strata na poziomie 10–20% niemożliwa do ujęcia w budżecie. Tego, ile użyto środków, nie podaje się na kontretykiecie. Zresztą to, co można wyczytać z opisów na flaszce, i tak jest „nieprzyswajalne” dla przeciętnego konsumenta, więc nawet gdyby je podawano, nic by to nie zmieniło.

Co roku pojawiają się coraz nowocześniejsze środki chemiczne, bezpieczniejsze i działające coraz bardziej efektywnie. To dobre zjawisko. Ale – niestety – będzie ich coraz więcej. Dlaczego? WinoroślVitis vinifera.. zwana szlachetną, im bardziej szlachetna, tym bardziej z roku na rok traci swoją naturalną odporność. Tak dzieje się z wszystkimi szlachetnymi krzewami i drzewkami owocowymi. Od jabłek po morele. Te ostatnie mają jeszcze gorzej, bo dodatkowo muszą dojechać często z dalekich krajów i wyglądać na półkach jak eksponaty w sklepie jubilerskim.
Tej degeneracji odporności winorośli nie widać w stosunku rok do roku, ale jeśli spojrzymy z perspektywy dekad lub wieków – jest oczywista. Uprzemysłowienie produkcji dobrych win zaczęło się w XIX wieku. Jęto selekcjonować odmiany, wymyślono szpalery, pojawiły się pierwsze maszyny, spomiędzy krzewów usuwano stopniowo inne rośliny, od naturalnie tam rosnących po drzewa oliwne, pomarańczowe itp., rugowano z nich żerujące tam ptactwo (także domowe) i inne zwierzęta itp., rozpoczęto intensywne nawożenie. Słowem – zmieniano naturalne środowisko winnicy w wysokowydajny obszar monokultury winiarskiej.

Obsadzenie dużej winnicy jedną odmianą w sposób oczywisty (choć jeszcze nie wtedy) wystawiało krzewy na bezpośredni atak pojedynczego szkodnika, który bez problemu mógł zdewastować ogromne obszary, nie napotykając na żadne naturalne przeszkody. Na to człowiek – co też oczywiste – nie mógł sobie pozwolić.
Wcześniej winorośl, choć szlachetna, musiała bronić się w dużym stopniu sama, krzewy były cięte od zarania dziejów na głowę, rosły swobodnie w mieszanej wysadzie i w towarzystwie innych roślin. Rozmnożenie się szkodników na wielką skalę nie było możliwe – ich atak brały „na klatę” inne uprawy, zwalczały je insekty oraz odporniejsze rośliny, znikały gryka, len, drzewa owocowe czy gorczyca – tak dziś ważne dla organików, biodynamików, jak również  w – najbliższym mi – podejściu zrównoważonym. Ale też same winorośle, zdywersyfikowane odmianowo i sadzone w sporych odstępach, nie stanowiły jednako łatwego łupu. W dodatku winnice sadzono kiedyś przeważnie na dobrze wentylowanych (i suchych) zboczach, co już samo w sobie miało ogromny wpływ ochronny.

W tak obrabianych winogradach pojawiły się na masową skalę mączniaki (oba), potem przyszła największa klęska – filokseragatunek mszycy, niezwykle groźny szkodnik winorośli.Atak m.... Winorośl szlachetna nie jest na nią odporna i absolutnie nie chcę ferować wyroków, iż winnice tradycyjne same by się obroniły. Nic na to nie wskazuje, ale też ten szkodnik w wielu miejscach zastał po prostu stół nakryty do sutego obiadu. Powszechnie uważa się, że filokserę przywleczono zza oceanu w połowie XIX wieku – jestem jak najdalej od spiskowej teorii dziejów, jednak trudno mi sobie wyobrazić, iż nie mogła trafić lub rozwinąć się tu wcześniej.

Ten tragiczny problem rozwiązano jeszcze w sposób w miarę naturalny, choć na wszelkie sposoby starano się pierwej użyć dostępnej wówczas chemii. Winorośl szlachetną zaszczepiono na odpornych amerykańskich korzeniach i czyni się tak do dziś. Próby ominięcia tego wymogu, stosowanie kwarantann przed wejściem do winnicy czy niewpuszczanie tam obcych zawsze kończą się katastrofą, jak choćby przed niecałą dekadą w australijskiej „wolnej od filoksery” Yarra Valley.

Dreszcz mnie przebiegł ostatnio, kiedy znajomy winiarz tłumaczył mi, że ma dylemat, bo spryskanie winnicy przed mączniakiem rzekomym wymaga, aby odbyło się to na dwa tygodnie przed zbiorami, bo preparat jest bardzo szkodliwy dla ludzi, choć środek działa efektywnie tylko tydzień. „Jeśli spryskam, to podziała tylko siedem dni, a następne siedem muszę czekać ze zbiorami. A jak będzie spora wilgoć w ostatnich kilku dniach, to mi owoce zgniją” – martwił się. Identyczne dylematy mieli winiarze przed wiekami, tylko oręż w ręku inny.