Ser grądzki

 

Marek Grądzki ze wsi Linie w Wielkopolsce swoją pozycję serowara budował latami. Jak sam pisze, wiele nieudanych wyrobów skonsumowały kury.

 

Grądzki, czyli Ziemianin (bo tak funkcjonuje w świecie serowarów) to osoba, która ucieleśnia stary sarmacki ideał światowca, który w dojrzałym wieku osiada w końcu na włościach, bo nasza narodowa miłość do ziemi zawsze prędzej czy później dochodzi do głosu. Chleb jadł z niejednego pieca. Był dziennikarzem, stolarzem, urzędnikiem, teraz udziela się jako bloger w zakresie kulinariów staropolskich, ale nade wszystko wyrabia wspaniałe sery.

Docenili je m. in. Adam Chrząstowski, doradca polskiej Prezydencji UE, Eugeniusz Mientkiewicz czy Karol Okrasa.

Fot. serygradzkie.plKażdy z jego serów to temat na osobny rozdział. Grądzki z dodatkiem kultury limburskiej urzeka posmakiem szegedyńskiej papryki. Krzywonos w czarnej powłoce wygrywa z przedbiegiem z każdym cudzoziemskim chèvrem, a o zawijanym w liście winogron Encantado mogłyby powstawać serenady.

Dzisiaj chciałbym się jednak skupić na Herbowym – kozim serze z dodatkiem kozieradki. Mamy do czynienia z zawodnikiem solidnie zbudowanym, o lekko twardawej konsystencji. Ma nam do opowiedzenia historię, która może odmienić nasze życie. To gość, który wchodzi do gospody i od razu wzbudza zainteresowanie wszystkich, każdy chce posłuchać, co ma do powiedzenia i postawić mu kufel piwa. Zwłaszcza dobrze zbudowanego weizenbocka – koźlaka pszenicznego (zabawne, prawda? Ale jest to najlepszy wybór) lub wręcz eisbocka. Jest urzekający, bardzo intensywny, z uzależniającą piołunową goryczą, trochę pikantny, trochę słodki. Każdy odnajdzie w nim jakieś nieuchwytne, niedookreślone wspomnienie. Bohater każdej deski, który rywali usuwa w cień. Ser absolutnie medytacyjny.

Kilka kęsów Herbowego muśniętego miodem spadziowym pomaga zrozumieć, dlaczego legendarny hormon szczęścia nazwano właśnie serotoniną.