Można przemierzać świat wzdłuż i wszerz, ale trudno trafić na drugi taki fenomen, jak Neapol. Bo to zjawisko, i to bynajmniej nieoczywiste.
Miasto to chłonąć trzeba wszystkimi zmysłami, a dochodzące zewsząd odgłosy i zapachy, wespół z budzącą respekt, wznoszącą się nad zatoką sylwetką Wezuwiusza powodują, że znaczna część przybyszów na zawsze pozostaje pod jego urokiem. Część, która potrafi dostrzec w nim to, co najpiękniejsze.
Trudno jednoznacznie określić, co stanowi o atrakcyjności tego olbrzymiego (jak na standardy europejskie) miasta, pogmatwanego architektonicznie, miejscami bardzo umiarkowanie czystego, głośnego i tętniącego życiem, jak rzadko który ośrodek miejski na świecie.
Tu nieustannie, bez względu na porę doby, przemykają skutery, w użyciu są klaksony samochodów, nie wiadomo skąd rozbrzmiewa muzyka, śpiew czy donośne rozmowy serdecznych i pogodnie nastawionych do życia mieszkańców. To chyba właśnie owo buzowanie rzuca urok na pragnących zawrzeć z Neapolem choćby pobieżną znajomość.
W moim odczuciu zdecydowanie nie jest to miasto do zwiedzania z klasyczną wycieczką, podczas której uczestnicy, chcąc uniknąć zgubienia w tłumie, koncentrują się głównie na wypatrywaniu parasola czy chorągiewki niesionej przez przewodnika. Umyka wtedy to, co jest tu najpiękniejsze, a zarazem najbardziej nieuchwytne – niesamowita atmosfera tego nagrzanego południowym słońcem kolosa.
Najlepiej samemu spokojnie i bez pośpiechu, z planem w ręku przemierzać uliczki Centro Storico, a do najważniejszych zabytków, chociażby ze względu na ich rozmiary, i tak trafimy. Nie należy się też obawiać zagubienia w labiryncie wąskich zaułków, bo gdy tylko się zatrzymamy i zaczniemy błądzić wokół niepewnym wzrokiem, zaraz przystanie ktoś i zapyta, czy aby nie potrzebujemy pomocy. Uważać naturalnie trzeba, ale generalnie podróżując po świecie trzeba mieć głowę na karku; najważniejsze, by nie dać się zwieść wszystkim zasłyszanym opowieściom i nie kusić losu. Zresztą w Neapolu sami mieszkańcy nie omieszkają ostrzec nas przed grożącymi niebezpieczeństwami.
Oprócz ogólnie panującego wszędzie rejwachu, tym, co najczęściej wprawia przybyszów w osłupienie, jest tutejszy ruch uliczny. Nie ma najmniejszej przesady w twierdzeniu, że to, co się wyprawia na ulicach, można śledzić z uwagą jak najciekawszy spektakl. I nie chodzi tylko o interesujące poczynania kierowców, takie jak bezkarna jazda na rondzie pod prąd niemal pod okiem policji, ignorowanie namalowanych na jezdni pasów zarówno przez samochody osobowe, jak i autobusy, niespecjalne przejmowanie się sygnalizacją świetlną. Uczciwie trzeba przyznać, że w tym swoistym ulicznym galimatiasie spory udział mają też piesi, wkraczający na jezdnię wszędzie tam, gdzie im pasuje, i nagminnie przechodzący na czerwonym świetle. Ale z drugiej strony trudno im przechodzić na zielonym, bo ono niemal nigdy się nie zapala, a jak już, to średnio na jakieś trzy sekundy… Ot, taka specyfika. Najważniejsze, że jakoś wszyscy sobie radzą i nikt nikomu nie wymyśla, a że trąbią, to już inna sprawa. Tutaj trąbi się bez powodu.
Turysta mający na koncie pobyt w Hanoi czy Sajgonie z rozrzewnieniem docenia tę galanterię neapolitańczyków za kółkiem zatrzymujących się na widok pieszego. Doświadczając wizyt w wymienionych miastach, na zawsze już pozostaje w pamięci obraz pędzących jak szarańcza skuterów bez najmniejszej intencji zatrzymania się na widok bezbronnego obcokrajowca usiłującego dokonać heroicznego wyczynu przejścia na drugą stronę ulicy.
Neapol zdecydowanie najlepiej zwiedzać pieszo, gdyż na autobusach raczej trudno polegać, chyba że akurat na mijanym przystanku zatrzymuje się ten, który nam pasuje. Coś takiego jak rozkład jazdy tu nie istnieje, a jeśli nawet, to jest czymś czysto teoretycznym i bynajmniej nie mającym zastosowania w praktyce. Dane mi było przekonać się o tym, gdy w chwili całkowitego zaćmienia (przed wyjazdem przeczytałam przecież książkę Doroty Ceran Smutku nie cenią w Neapolu, gdzie wyraźnie stało, że coś takiego jak rozkład jazdy nie istnieje) zapytałam uczynnego recepcjonistę w hotelu, czy wie, o której rano odjeżdża autobus kursujący na przystań. W odpowiedzi na moje naiwne pytanie obdarzył mnie szerokim uśmiechem rozkosznie stwierdzając: „Signora, siamo a Napoli!” (Proszę pani, jesteśmy w Neapolu!). Fakt bycia w Neapolu najwyraźniej tłumaczy wszystko.