Štědrý večer ze Szwejkiem

 

Kiedy myślimy o Czechach, pierwsze skojarzenia to piwo i dobry wojak Szwejk. Ale czy w ateistycznym społeczeństwie jest jeszcze miejsce dla tradycyjnych świąt Bożego Narodzenia? A może w kosmopolitycznym grodzie nad Wełtawą stały się pretekstem do konsumpcyjnej orgii z coca-colą w tle?

 

Ubiegłoroczna wizyta u moich czeskich przyjaciół przekonała mnie, jak bardzo się mylę. Po pierwsze, zlaicyzowany w drodze historycznych rozczarowań naród ma wciąż zapisaną jakąś religijną bojaźń w zwrotach grzecznościowych (Bohudík – dzięki Bogu, Bohužel – niestety, Sbohem – do widzenia). Święta są czymś niezmiernie istotnym nawet dla osób, które na co dzień raczej nie obnoszą się z religijnością, chociaż większość Czechów nie przeżywa Świąt w religijnym uniesieniu rodem z Ekstazy św. Teresy.

Wigilijne przesądy

Fot. pentlandpirate– To dobry czas, żeby po prostu pobyć z rodziną – mówi Ondřej, od urodzenia mieszkający w Pradze. Nie da się ukryć, Czesi są bardzo ciepłymi i rodzinnymi ludźmi. Co ciekawe, tamtejsza rodzina jest zawsze mniejsza, bardziej zatomizowana niż polska i przy wiglijnym stole nie zasiądą raczej cztery pokolenia licznych odnóg drzewa genealogicznego. Czeska rodzina to najczęściej ojciec, matka i dziecko, jedno lub dwoje, ewentualnie babcia i dziadek (o ile jeszcze żyją).
Taki model rodziny niesie za sobą również inną mentalność. Kiedy 19-letnia Czeszka wróci po północy do domu ze świeżo poznanym facetem, mama poda mu rano śniadanie, a ojciec najpewniej będzie znad gazety prowadził grzecznościową konwersację (oby tylko młodzieniec nie był Polakiem, bo wtedy marny jego los!).
Kiedy dzień przed Wigilią (czeska nazwa to Štědrý večer) zjawiłem się u moich przyjaciół, pierwszą sprawą, która przykuła moją uwagę, była obecność wszystkich domowników w przygotowaniach do wieczerzy. W przeciwieństwie do katolickiej Polski w ateistycznych Czechach Wigilia Bożego Narodzenia jest dniem ustawowo wolnym od pracy.
Następna rzecz, którą zauważyłem, i która połechtała me nozdrza arcyprzyjemnym zapachem to cukrowi, czyli malutkie pyszne ciasteczka. Przygotowywane są przez całą rodzinę z tzw. ciasta lineckiego (od miejscowości Linz w Austrii) w proporcjach 7:14:21 (cukier, masło, mąka pszenna), które po upieczeniu pokrywa się marmoladą bądź czekoladą. Ciężko powstrzymać się przed wcinaniem ich jeszcze przed świąteczną kolacją (štědrovečerní večeře), ale podobno w Czechach Bóg na grzechy nie patrzy.
Kiedy zaczęło zmierzchać, my wciąż nie mogliśmy zasiąść do nakrytego już stołu. Kilkuletni brzdąc, najmłodsza latorośl mojego gospodarza, stał na straży tradycji nakazującej wypatrywać pierwszej gwiazdki. Jeśli bowiem dochowa się postu przez cały dzień 24 grudnia (aż do pojawienia się ciała niebieskiego), w nagrodę może mu się pojawić tzw. złote prosię (zlaté prasátko). Bohudík po pewnym czasie wschodzi, a my możemy zasiąść do stołu. Pod obrusem zamiast siana umieszczone są rybie łuski mające zabezpieczyć finansowy byt rodziny w nadchodzącym roku. Jeszcze tylko kilka obrzędów.

Śmierć po czesku

Tradycyjnie przed wieczerzą należy wywróżyć sobie noworoczne losy, lejąc ołów. My nie mamy na to ani czasu, ani ołowiu. Za to przyjaciele opowiadają mi o innych, tradycyjnych zwyczajach związanych z przepowiadaniem przyszłości. Ołów jest tu niepotrzebny.
Jednym z nich jest krojenie jabłek. Jeżeli gniazdo wewnątrz połówki ma kształt gwiazdy, wszyscy obecni przy stole spotkają się za rok. Biada jednak, jeśli kształt jest czteroramienny – wtedy najpewniej ktoś umrze bądź ciężko zachoruje.
Fot. Sven Türck2Podobną wróżbą jest zapalenie w ciemności świec i obserwowanie cieni. Jeśli przy czyimś cieniu nie widać głowy, do roku pożegna się z tym światem. Pozostając przy tym wątku, warto przestrzec Państwa, żebyście nigdy nie próbowali wstawać od czeskiego stołu štědrovečerniego, nawet jeżeli ktoś zapuka do drzwi lub zadzwoni telefon. To również wróży rychłą śmierć. Podobnie wróżyć można m.in. z orzechów włoskich i grochu.
Słuchając tego wszystkiego, trudno było mi nie odnieść wrażenia, że Czesi to naród niesamowicie zafascynowany śmiercią i fatalizmem, o czym nie omieszkałem wspomnieć gospodarzom. – Chyba w każdym społeczeństwie obecny jest jakiś lęk przed nieznanym, połączony z niezdrową ciekawością – odrzekł mi wtedy Ondřej. – Po to wytworzyliśmy całą naszą kulturę i może dlatego uchodzimy za naród ironiczny i materialistyczny, bo my to życie bardzo kochamy – dodał. – Dlatego także w ten dzień wielu z nas udaje się na cmentarze czy rozpytlové loučky (łąka przed krematorium, na której rozrzuca się prochy). To przełomowy moment w roku, chcemy być z naszymi bliskimi, gdziekolwiek lub czymkolwiek teraz są – kończył w zadumie.
Rzeczywiście, na praskich nekropoliach tłok jest chyba większy niż w Zaduszki, a groby przyozdabia się nie prostymi zniczami, ale wieńcami, słodyczami, a nawet… małymi choinkami.

Bez niespodzianek

Sama kolacja nie jest niczym zaskakującym. Na stole pojawia się zupa rybna i smażony karp z sałatką ziemniaczaną (bramborový salát). Ze świątecznych dań warto też wspomnieć o małych, cienkich kiełbaskach, które smaży się, panierując je wcześniej w mące razowej. Do zwyczajów odchodzących dziś już w zapomnienie należy gotowanie przez pannę – o którą konkuruje kilku rywali – knedlików, do których wsadza się kartki z imionami. Kto pierwszy rozkroi je w dzień Bożego Narodzenia, zostanie mężem owej panny.
Podobną rolę odgrywało też potrząsanie przez młode dziewczyny bzem pod domami kawalerów. Tam, gdzie odezwał się jako pierwszy pies, miał czekać jej przyszły małżonek. Dzisiaj oczywiście mało kto kultywuje te tradycyjne obrzędy. Nie może jednak zabraknąć prezentów, które czeskim dzieciom małym i dużym roznosi Ježišek. To bardzo przyjemna część świąt. A po wszystkim można już zasiąść w fotelu z piwem, winem (czy co kto woli) i długie godziny niespiesznie wspominać.