Suchy styczeń. Jak to ugryźć?

Pojęcie „suchego stycznia” pojawiło się kilkanaście lat temu i stało się zarówno bardzo modne, jak i też przedmiotem wielu naukowych oraz popularnych dyskusji. Dlaczego styczeń? I dlaczego tylko styczeń? W pierwszej kwestii sprawa jest dość jasna – kiedyś trzeba zacząć, a skoro ludzie z okazji Nowego Roku zwykli sobie składać masę racjonalnych jak niewykonalnych zobowiązań, więc logicznie padło na ten miesiąc.

Ale dlaczego tylko jeden miesiąc? Tu już sprawa jest bardziej skomplikowana, bo jak zapewne podsumuje to część styczniowych „suchotników”: no, kurde, bez przesady, miesiąc wszak starczy! Jednak naukowcy i tu również są podzieleni. Od grudnia prasę popularną zalewają teksty – często pokazujące ten proces niemal dzień po dniu – jak korzystnie organizm ludzki reaguje na brak C2H5OH, jak poszczególne jego organa wracają do życia, nabierają werwy, normalnieją po długiej ubiegłorocznej walce z trucizną. To istotnie robi na wielu potężne wrażenie.

Na marginesie tych publikacji, inni naukowcy wskazują, iż od zarania ludzkości te organa są właśnie do tego powołane, by z owymi nieczystościami walczyć i usuwać je z organizmu, podobnie jak całą masą innych, które muszą wyeliminować w zdrowym ciele, a będących skutkiem trawienia naszych codziennych posiłków i napojów oraz używek. Inni wręcz porównują te dane do zniszczeń, jakie powoduje choćby ekscesywna konsumpcja soli, a już szczególnie cukru, zawartego nie tylko w słodyczach, ale też w dosładzanych wędlinach, nabiale, napojach czy choćby pieczywie.

Zostawmy jednak te dywagacje samym naukowcom (i raczej nie prasie popularnej), bowiem tutaj na horyzoncie pojawiają się psycholodzy i psychiatrzy. Oba te kręgi od dekad wskazują, iż noworoczne przyrzeczenia rzadko są realizowane, i że znacznie ważniejsze jest dochodzenie do upragnionego celu wyraźnie mniejszymi, rozłożonymi w czasie kroczkami, niż stawianie wszystkiego na jedną kartę i budowanie zapory ogniowej w poranek pierwszego stycznia. Oni również najbardziej boją się dramatycznego runięcia bariery psychologicznej owego magicznego pierwszego lutego. Stwierdzają, iż osoba, która idzie w zaparte przez cały styczeń i w kręgu swoich znajomy powtarza przez pięć tygodni, iż absolutnie „nie konsumuje” w styczniu, oczekuje z tego powodu pochwał ze strony rodziny i znajomych za swoją heroiczną i niezłomną postawę. Ale w pierwszych dniach miesiąca następnego „po” często szybko i z nawiązką nadrabia „braki” nieskonsumowanego alkoholu. I to faktycznie może spowodować bardzo istotne przeciążenie organizmu. A więc raczej liczy się tu rozum i umiar, niż szturm i bezwarunkowe przyrzeczenia…

W pewnych sprawach naukowcy raczej nigdy nie dojdą do porozumienia, jak choćby oto w takiej, co jest bardziej szkodliwe (i bardzo mnie to interesuje!): zjedzenie wielkiego krwistego steka z górą frytek i zapicie całości colą, choćby i dietetyczną, czy też posilenie się tym samym z dwoma kieliszkami dobrego wina (i nie chodzi mi tu bynajmniej o samą przyjemność!). Wszak ze ściśle naukowego punktu widzenia obie rzeczy to chemicznie dla organizmu czysta trucizna i gigantyczny dostarczyciel wszelakich toksyn. Jest tu jednak dla mnie istotna różnica. I nie potrzebuję, by ją zgłębić kolejnych dysertacji naukowych. Jakoś tak to odbieram, iż tę drugą postawę organizm zniesie nieco przyjaźniej. Choć oczywiście mogę się mylić…

SKOMENTUJ

Wprowadź swój komentarz!
Proszę podać swoje imię