Sztuka mocnego mieszania, czyli o latających spiritsmakerach

Jak chyba wszyscy korzystam czasem z tłumacza Google’a.

Nie żeby to była ostateczna wyrocznia w znalezieniu odpowiedniego słowa w innym języku, ale coś na kształt szybkiej pomocy, zwłaszcza kiedy się po prostu jakiegoś słówka zapomni. Ponieważ Google tłumaczy, jak tłumaczy, czasami się z nim przekomarzam, a wtedy w cichej zwykle redakcji jest się z czego pośmiać. Tak więc kiedyś z ciekawością wpisałem słowo „winemaker”, a program bez zwłoki odpowiedział „ekspres do wina”, oczywiście per analogiam do słowa „coffeemaker”.

Dziś wpisałem „spiritsmaker”, a ten na to – „Spirytualista” – i to wielką literą. Postąpiłem tak, bo chciałem dziś napisać o tym właśnie rodzącym się zawodzie. Rodzącym, albowiem taka funkcja do tej pory nie istniała. Rzecz jasna, wielkich specjalistów od komponowania trunków jest na świecie sporo – zatrudnia ich każda wytwórnia alkoholi, czasami po kilku – ale nie o nich chciałem napisać. Ci bowiem są z natury przypisani do konkretnej firmy i obowiązują ich tajemnice zawodowe. Niektóre receptury leżakują w sejfach banków, „na żywo” zna je kilka osób, a są i takie oto przypadki, że nikt nie widział całej formuły – poszczególne etapy wyrobu danego trunku poznały różne osoby, ale żadna w całości. Są wytwórnie whisky, w których sztuka mieszania przechodzi z ojca na syna, zaś jeśli przyjmuje się nowego adepta, jego szkolenie trwa wiele lat, nim powierzy mu się odpowiedzialność za ostateczne skomponowanie jakiejś whisky.

W każdym razie nigdy jeszcze nie słyszałem o latających spirits­makerach, którzy robiliby trunki w kilku miejscach na świecie jednocześnie. Tak po prostu nie bywa i wszyscy wiedzą dlaczego. A jednak zawód ten istnieje, choć w nieco innej formie niż w wypadku specjalistów od tworzenia win.

Uświadomiłem to sobie, sędziując podczas konkursu mocnych alkoholi ISA. Co ciekawe, tutejsi sędziowie to niemal odrębna kasta – z sześćdziesięciu osób wybranych do tego przedsięwzięcia, bodaj chyba tylko ja jeden oceniam zarówno w konkursach winiarskich, jak i tych skupiających się na mocnych alkoholach. Reszta dodatkowo – mówiąc oględnie – nie ma zbyt dobrego mniemania o sędziach winiarskich. Dla nich ocena win to trochę taki hokus-pokus i faktycznie, przyznam, przy ocenie trunków dyskusje są znacznie mniej finezyjne, za to zdecydowanie bardziej techniczne, rzekłbym – profesjonalne. Mniej tu rozmów o odczuciach, więcej o konkretach, poszczególnych składnikach, dojrzewaniu itp. Zresztą wśród sędziów niemal nie ma dziennikarzy – to „starzy wyjadacze” z różnych wytwórni, jak choćby z mistrzowie z Absoluta czy Jägermeistra.

Ale są wśród nich – jakby to ująć – także „społecznicy”, których liczba corocznie rośnie choćby w Anglii, Niemczech czy Austrii. Wielu koneserów na świecie (dodajmy: odpowiednio bogatych) przestaje zadowalać nawet np. whisky, które w coraz bardziej limitowanych krótkich seriach pojawiają się w ofercie producentów. Nie satysfakcjonuje ich nawet kupowanie pojedynczych beczek jakiegoś trunku w gorzelni i butelkowanie go dla członków własnego klubu. Modni stają się ci właśnie sowicie opłacani „społecznicy”, wielkiej klasy specjaliści, których się wynajmuje, by stworzyli dla owych koneserów coś wyjątkowego, z wielkim przytupem.

Takim spiritsmakerem jest choćby mój kumpel z Niemiec, na co dzień nauczyciel angielskiego w jednym z niemieckich liceów w dużym mieście. Przeważnie dwa tygodnie w roku spędza na Jamajce (lub Szkocji – zależnie od zamówienia), krążąc pomiędzy miejscowymi gorzelniami rumu i wyszukując najlepsze beczki (niekoniecznie najstarsze, ale najlepiej zdatne do wymyślonego przezeń kupażu) i destylaty o charakterystycznych cechach. Nie należy dodawać, że wszystkie koszty całej „zabawy” pokrywają bogaci sponsorzy, do których trafia finalny trunek. I oczywiście – tylko do nich!

Faktycznie, można by go nazwać „Spirytualistą”, zwłaszcza kiedy się słucha, jak fascynująco opowiada o szczegółach swojej pracy (rzecz jasna, nie tej w szkole), beczkowych odkryciach i komponowaniu kupaży. Ale ponieważ nie on jeden tak pracuje, wydaje się, że rodzi się właśnie nowy zawód – zawód latającego spiritsmakera.