Tajemnice owocowych destylatów

Ilekroć dzielę się z Państwem moimi opiniami na temat kolejnych „wypracowań” Łukasza Gołębiewskiego, zawsze i niezmiennie pojawia się to samo zazdrosne pytanie: kiedy on to wszystko robi? Jak znajduje czas?

W końcu to ogrom mrówczej pracy, nie tylko pisarskiej, ale także dokumentacyjnej. Sam autor, którego znam od dawna, nie ułatwia mi rozstrzygnięcia tego problemu i zwykle odpowiada: „Po prostu jeżdżę, degustuję, rozmawiam i piszę”. Wiśta, wio, chciałoby się powiedzieć.

Od razu powiem, że obie książeczki-albumy powinny szybko zasilić nasz bibliotekostan. Powód główny jest bardzo prosty – niezwykle rzadko dostajemy do rąk dzieła oryginalnie polskie, nietłumaczone z obcych języków. Gdzie autorzy sami odwiedzają miejsca, o których piszą, a przy okazji uwzględniają polską specyfikę – bo te wyroby wytwarzano kiedyś i u nas, czy choćby u nas leżakowano i zestawiano. A przynajmniej wielce doceniano i obchodzono się z nimi bardzo poprawnie.

Calvados był u nas mniej znany i rozpowszechniony, rzadziej po prostu destylowaliśmy jabłeczniki. Chyba wszyscy dotarli do niego pierwej poprzez powieść Łuk Tryumfalny Ericha Marii Remarque’a i jej głównego bohatera – Ravika, rozsmakowanego w tym trunku.

Wspomniałem celowo o destylacji jabłecznika, a nie cydru, choć ta staropolska nazwa przegrała już chyba z kretesem z wersją anglo-francuską. Jabłecznik, w przeciwieństwie do wina jabłkowego, którego moszcznieklarowany, świeżo wyciśnięty mętny sok winogronowy..... (...) dosładzano, był lekkim trunkiem, często z dodatkiem moszczu gruszkowego, fermentującym na własnym cukrze. Miał około 6% alkoholu, był nietrwały, często mętny i konsumowany szybko. Takich lekkich, niefiltrowanych win używa się w Normandii do otrzymywania calvadosu. Szkoda, że autor o tym nie wspomina, podobnie jak nie spotkamy w książce określenia „jabłkowica” – a to klasyczna polska nazwa tego rodzaju wódki (choć nie zna jej także polska wersja Worda!) – czy choćby „wypalanka jabłkowa”. Określenie „wypalanka” to nasz wielki wkład w środkowoeuropejskie gorzelnictwo, bo od tego wywodzi się węgierska „pálinka”.
Jeśli tak będziemy zapominać staropolskie nazwy, to i śliwowica nam kiedyś zaniknie, a potem winiaki – destylat z wina, do których zalicza się i koniak, i armaniak. Tak jak zaniknął wspomniany jabłecznik, choć jeszcze dla Jana Cieślaka, nestora twórców receptur dla Polmosu i autora wiekopomnego dzieła Domowy wyrób win, pojęcie cydru jeszcze w ogóle nie istniało. Zgoda – „brandy” to nazwa międzynarodowa, ale można jej używać przecie obocznie z „winiakiem” i do tego całkowicie wymiennie.

Album Świat Brandy traktuje sprawę jeszcze szerzej. Nie zawsze mamy bowiem do czynienia z koniakiem, na nasze stoły trafiają często (i są bardzo lubiane) winiaki hiszpańskie (brandy de jerez), mołdawskie, bułgarskie, rumuńskie, węgierskie, włoskie czy armeńskie. Zwłaszcza tymi z byłych republik radzieckich czy krajów socjalistycznych nikt u nas do tej pory się profesjonalnie nie zajmował. Jak zwykle u tego autora, mamy tu również podróż i relacje z odwiedzin u wielu najbardziej znanych producentów oraz przegląd ich oferty. Bardzo cenna rzecz! Poczytamy wreszcie o napojach mieszanych z udziałem bohaterów obu książek oraz – co szczególnie godne polecenia – próbę zasugerowania połączeń tych wódek z potrawami. Cenne, bowiem jest to niezwykle trudne (i nie chodzi tu przegryzanie słonymi paluszkami). Gołębiewski zagląda do spiżarń i restauracji miejscowych, a więc dostajemy informacje z pierwszej ręki, co podają do tych trunków ich producenci i lokalni konsumenci, i to od wieków. Autor, w przypadku calvadosów wylicza też i opisuje lokalne sery, a wiadomo, że Normandia to skarbnica tych wyrobów.

Mimo fachowości książek nie powinniśmy się do nich zrażać – dzieła są napisana tak przystępnie, że nikomu nie sprawią kłopotu. Ponadto – jak to u Łukasza Gołębiewskiego – jego książka jest wprost świetnym przewodnikiem turystycznym. Pełnym historii, opisów odwiedzanych przezeń miejscowości czy miejsc związanych z aliancką inwazją w Normandii (w przypadku calvadosu). To bardzo cenne, bo w typowych przewodnikach znajdujemy zwykle notki typu: „ten region znany jest także z wyrobu doskonałych win” i tyle. Tutaj winiaki i calvadosy grają „solówkę”, pierwsze skrzypce, w historycznym i turystycznym anturażu. I tak powinno być. Dodawać właściwie już nie należy, że obie książki wydawniczo błyszczą, zachwycają zdjęciami (głównie autora) i kredowym papierem
– wszak autor sam jest wydawcą. Konieczna to rzecz do naszej biblioteczki, a także i na prezenty.

Świat Brandy
Łukasz Gołębiewski

Ambra 2016
Cena: ok. 20 zł

Calvados
Łukasz Gołębiewski

M&P Alkohole Świata 2016
Cena: ok. 20 zł