Tanie wino, czyli felieton na kryzys

Jestem ostatnio w nastroju na tanie winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...). Może to rezultat relaksującego pobytu na Krecie, gdzie z dużym upodobaniem sączyłem niekosztowne tamtejsze trunki.

Kiedy się jednak dobrze zastanowię, to – chcąc nie chcąc – dochodzę do wniosku, że – wyjąwszy krótki okres ostatnich kilku lat – zawsze więcej doświadczeń i sympatii łączyło mnie z winem prostym niż wyszukanym.

Żeby oddalić wszelki niesmak wrażliwych i edukowanych w winie czytelników, powiadamiam niezwłocznie, że żadnych tam berbeluchów, jabcoków i zwykłej „siary” nie popijałem, żywiąc do tych podgatunków zasadniczą niechęć od lat szczenięcych. Wtajemniczenia w tanie, acz przyzwoite wino doznałem w szalonych latach 80., gdy świeżo poślubiony mąż koleżanki, Francuz, przywiózł z kraju nad Loarą kilka zaopatrzonych w kureczki kartonów pudełkowanego wina.

Fot. DnorBył to czas powszechnej w Polsce tęsknoty do nieobecnych tu wówczas kartonowych pudełek z rozmaitymi napojami, do wszystkich innych produktów spożywczych zresztą także. W każdym razie różowe wino w kartonie wyposażonym w kureczek wydawało się nam wtedy jednocześnie światowe i przyjazne, fikuśne i przystępne, niezobowiązujące, choć oryginalne, soczkowate, ale jednak nobilitujące nas swoim opakowaniem i wymyślnym kanałem dostępu.

Pamiętam imprezy, na których z wielkim upodobaniem manipulowaliśmy owym kureczkiem, znacząco podnoszącym wartość samego trunku. Może zresztą zaświtała jednemu z drugim myśl, że wino z kartonu to trunek wybitnie plebejski, ale polityczno-społeczne okoliczności spożycia skutecznie znosiły te wątpliwości. Nie sposób dziś wymazać z ekranu wspomnień tego znaczącego epizodu winnej inicjacji.

Dziś, kiedy zagadkowe wichry losu przywiały mnie na strony „Czasu Wina”, powinienem – wydawałoby się – dystansować się od konsumpcji wina podejrzanie taniego, upatrując w cenie jednej z pierwszych oznak jakości. Myśl ta i obyczaj nie są mi obce, ale bynajmniej nie wyznaczają moich ścieżek pomiędzy winnymi regałami. Nie sztuka znaleźć zacne wino za 50 i więcej złotych, ale wyczyn to nie lada wpaść na trop taniego, acz dającego satysfakcję trunku.

Jest jeszcze inna okoliczność podtrzymująca moje braterstwo z niedrogim winem. Otóż, od kiedy przyjaciele i znajomi zostali poinformowani o moim wcieleniu jako felietonisty „CW”, utracili pierwotną radość towarzyskiego obcowania z towarzyszeniem flaszy. Stawiając butelkę na stole lub przynosząc ją na spotkanie, rzucają zwykle nieco zakłopotani: – No wiesz, my się nie znamy, pijemy niezawodowo, ono nam po prostu smakuje, mimo że nie jest najdroższe.

– I bardzo dobrze! – zwykłem wtedy odpowiadać najzupełniej szczerze, ale też z przesadną może emfazą. Bo przecież najważniejsze to czerpać prawdziwą przyjemność i radość ze wspólnego (a niechby i indywidualnego) raczenia się winem. Miejsce na skali Parkera nie jest najważniejsze.

Nie chcę zobowiązywać przyjaciół do przynoszenia drogiego wina na proszoną kolację ani kłopotać ich kosztowną flaszą w oczekiwaniu rewizyty. Pochwalam spontaniczność, prostotę i otwartość na niespodziankę w moich przygodach z winem. Rozumiem tych, którzy do wymienionych cech dodają jeszcze jedną: rozsądek (oszczędność płynącą z racjonalnej oceny posiadanych środków). Chcę pocieszyć wszystkich właścicieli chudszych – przejściowo i ustawicznie – portfeli (któż z nas nie należał do jednego z tych bractw?).

Przyzwoite i tanie wina są! Na dowód wymieniam te, które ostatnio zapisały się w mej wdzięcznej pamięci: afrykańska mieszanka caberneta sauvignon i shiraza o romantycznej nazwie African Horizon – delikatnie słodkawa, ale i cierpka, o rozsądnej mocy 14 proc. Znalazłem tę butelczynę w moim lokalnym, podmiejskim sklepie, gdzie ostatnio polecono mi białe St. Martin, vin blanc de France. W samej rzeczy – pyszne, można niepostrzeżenie w mig osuszyć całą flaszę. Dalej: przywieziony z Austrii przez sąsiada Zweitgelt o byle jakiej czerwonej etykiecie, ale uzasadnionych pretensjach do markowego wina. Aromat i smak warte próby.

I na koniec: przywieziony tym razem ze Słowacji, przez żonę sąsiada, Ryzlynk Vlassky, którego pokryta chłodną wilgocią butelkatyp butelek o różnym kształcie, pojemności i kolorze, pr... kryje prawdziwy ekstrakt orzeźwienia. A wszystko to mniej niż 20 złotych za flaszę! – czym opory winnych pięknoduchów gaszę. (O kolejnych znaleziskach będę lojalnie informował).