Tędy droga!

Tędy droga!
Winnice w Abruzji | fot. W. Gogoliński

Nad samym brzegiem włoskiego Adriatyku, w Ortonie, 30 maja odbyła się wielka degustacja win abruzyjskich. Na to wydarzenie ściągnięto aż pięć grup włoskich i zagranicznych dziennikarzy, pojawili się również importerzy. Czy jest nowe otwarcie dla słabo znanych lokalnych win? Raczej wstępne otwarcie.

Grand Tasting Vini d’Abruzzo odbywał się w pięknej starej willi, tuż przy plaży, a właściwie w wielkim osobnym i całkowicie przeszklonym pawilonie. Wystawców za stolikami było może ze trzydziestu i należy ich uznać za miejscową elitę. Nie pojawiło się kilku tuzów (Edilio Pepe czy Valentini), ale na każdej degustacji tak jest, że ci najbardziej znani są nieobecni. Gospodarze zadbali jednak, by przynajmniej dziennikarze kilku z nich odwiedzili dzień wcześniej.

Podejrzewam, że wystawiła się – jak wspomniałem – elita, a przynajmniej znakomita jej większość. Bo Abruzja ma z winem same problemy – nie dość, że 80 procent miejscowych win powstaje w wielkim kooperatywach, to jeszcze jest wywożona stąd luzem, w cysternach, co w przypadku win z apelacją DOC jest już dziś w Europie ewenementem. Wina jadą na północ, często do rozlewni w okolicach Werony, a jeszcze częściej prosto do Niemiec, gdzie są butelkowane. Dlatego na półce u naszych zachodnich sąsiadów stoją po 2,5–3 euro.

„Przez kilka tysięcy lat było z nami tak samo, zawsze byliśmy rolniczym zapleczem Rzymu, Neapolu czy Florencji. Jest nas milion ludzi, sami tego nie wypijemy” – mówi Paolo Savini de Strasser, właściciel ciekawej winiarni Abbadia di Propezzano na północy regionu.

Grand Tasting Vini d’Abruzzo
Grand Tasting Vini d’Abruzzo | fot. W. Gogoliński

Paolo pochodzi z rodziny z konotacjami austriackimi, z wykształcenia jest architektem. Restaurując zrujnowany klasztor, którego benedyktyńską załogę dwieście lat temu Napoleon puścił luzem, zakochał się w tym miejscu i ostatecznie te ruiny odkupił, położył dach, odnowił winnicę i myśli o agroturystyce. W przeszłości klasztor wielokrotnie zmieniał właścicieli, przez jakiś czas było tu nawet kasyno. Ale kościółek przyklejony do murów jest czynny. „Chcielibyśmy to, co oczywiste, zmienić, ale sami tego morza wina nie wypijemy, nie zrobią też tego turyści, choć ciągle ich – na szczęcie – przybywa”.

Nieszczęść winiarskiej Abruzji dopełnia gmatwanina odmianowa. Główny lokalny szczep, czerwone montepulcianowłoska odmiana czerwonych winogron uprawianych głównie w ... (...) d’abruzzo, ma w nazwie nazwę jednego z najsłynniejszych toskańskich miasteczek oraz miejsca, gdzie powstaje słynne winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...)vino(wł.) wino.. nobile di montepulciano. I choć dziennikarze się śmieją, że już samo to powinno napędzać reklamę win z Abruzzo, to tak nie jest. Wielu mniej obeznanych ze sprawą kupuje to wino w przekonaniu, że przynajmniej pochodzi z Toskanii, a kiedy rozezna się w zawiłościach, może już po nie nie wrócić.

Degustacja w Ortonie była wydarzeniem bezsprzecznie wielkim dla miejscowych, ale – w mojej opinii – niewystarczającym, by pchnąć lokalne winiarstwo na międzynarodowe rynki.

Eric Asimov, komentator winiarski „The New York Times” napisał kiedyś, że spośród kilku, może kilkunastu, odmian włoskich, które w ostatnich dekadach zrobiły międzynarodową karierę (jak choćby sangioveseSangiovese to najważniejszą czerwoną odmianą Włoch. Upr..., primitivo, czy nero d’avola) żadna z Abruzji nie załapała się do światowej ligi. Nie znajdziemy tam montepulciano d’abruzzo, choć powinno tam być, a trebbiano, podstawowy szczep biały, oczywiście zaistniało, ale nie budzi żadnych skojarzeń z tym pięknym regionem. A poza tym jest po prostu „przegadane” na wszystkie strony, we wszystkich regionach. Na budzące zewsząd pozytywne refleksje pecorino jest chyba jeszcze za wcześnie, a w dodatku kojarzy się z serem.

Degustacja w Ortonie była wydarzeniem bezsprzecznie wielkim dla miejscowych, ale – w mojej opinii – niewystarczającym, by pchnąć lokalne winiarstwo na międzynarodowe rynki, a już na pewno nie przebojem. Wyznacza dobry kierunek, i trzeba nim podążać. Wydaje się jednak, że organizowanie cyklicznych (i hucznych) imprez typu „Sicilia En Primeur” czy toskańskie „Anteprima” (wydarzenia z tego cyklu odbywają się już w wielu regionach i apelacjach Włoch) może ściągnąć znacznie większą grupę dziennikarzy i importerów. O tych winach musi być po prostu głośniej, by zaistniały w świecie i odbiły się wielkim echem.