Hans Joachim Edler, felietonista popularnego w połowie XIX wieku „Wiener Tageblatt”, dobrodusznie ironizował, że gdyby wiedeńczykowi oferować na całą wieczność pobyt w raju – odmówiłby, jeśli wśród niebiańskich rozkoszy zabrakłoby chwil spędzanych przy kawie.
Jeśli wierzyć pamiętnikom z epoki, poczynając od końca XVIII stulecia, przeważająca większość mieszkańców naddunajskiej stolicy nie wyobrażała sobie życia bez codziennej filiżanki aromatycznej kawy.
Najdłużej panujący austriacki monarcha cesarz Franciszek Józef, znany z tego, że cesarską sypialnię opuszczał o równie wczesnej porze jak wiedeńscy piekarze czy roznosiciele gazet, czyli o 4 rano, wypijał czarną mocną kawę, aby w trzy kwadranse później rozpocząć poranne audiencje.
Kończył je przed 10 i zaraz potem przebrany w mundur pułkownika piechoty wymykał się z pałacu i szedł do swej długoletniej kochanki, pięknej aktorki Katarzyny Schratt, która już czekała przy stole zastawionym do śniadania i zaraz podawała cesarskiemu adoratorowi filiżankę parującej kawy i dzbanuszek ze śmietanką.
Przez cały rok wiedeńczycy pili najchętniej kawę podawaną na te właśnie dwa sposoby.
Zimą kawę zaprawiano czasem rumem, chociaż ludzie z towarzystwa uważali taką odmianę czarnego napoju za odpowiednią „dla zziębniętych fiakrów, policjantów, stróży nocnych i przekupek” – jak pisał w popularnym podręczniku savoir vivre’u baron von Westhagen. Niemniej w chłodne wieczory w co bardziej poślednich kawiarniach kawa z rumem cieszyła się powodzeniem.
Czytając opisy życia stolicy środkowoeuropejskiego cesarstwa, można twierdzić, że kawa towarzyszyła wiedeńczykom od kolebki do grobu. Ledwie dziecko przyszło na świat, uszczęśliwiona rodzina częstowała akuszerkę filiżanką mocnej kawy, a dopiero później lampką słodkiego wina wychylaną za zdrowie nowo narodzonego. Dobrze osłodzoną kawą ze śmietanką częstowano też położnicę, aby szybko odzyskała siły.
Dzieci poniżej 10 lat piły natomiast kawę zbożową uszlachetnianą domieszką prawdziwej, ale w nagrodę za grzeczne zachowanie dorośli dawali im tzw. „kanarka” – kostkę cukru umoczoną w mocnej kawie. Był to ulubiony przysmak malców wzrastających przed I wojną światową.
Uczniowie szkół średnich i panienki z żeńskich pensji mogły bywać w kawiarniach tylko w towarzystwie dorosłych. Co zresztą zdarzało się dość często podczas familijnych niedzielnych spacerów czy odwiedzin krewnych z prowincji. Wówczas i oni mogli napić się prawdziwej kawy podawanej w filiżankach z godłem kawiarni, przegryzając kawałkiem jabłkowego strudla czy kruchym ciasteczkiem w kształcie półksiężyca, zwanym „Kipfel”. (Przysmak ten wywodzić się miał ponoć z czasów oblężenia Wiednia i pokonania tureckiego najeźdźcy.)
Kawą częstowano podczas proszonych podwieczorków, przy filiżance „kaputzinercaffee” omawiano w kawiarniach interesy, czytano najświeższe gazety, wymieniano nowiny i plotki.
Od lat 80. XIX wieku istniały w niektórych wiedeńskich kawiarniach saloniki dla dam, gdzie panie mogły pojawić się bez męskiego towarzystwa i przy filiżance mokki zaciągnąć się wonną cygaretką, nie narażając się na ciekawe czy zgorszone spojrzenia mężczyzn. Niewiasty ceniły sobie te lokaliki i tłumnie wstępowały do kawiarni podczas zakupów i spacerów.
Amerykański dziennikarz Harold Towsend, który podczas podróży po Europie w 1893 roku odwiedził Wiedeń, pisał, że kawa towarzyszy w Austrii każdej uroczystości – radosnej czy smutnej. Stąd kawiarnie powstawały w pobliżu teatrów, sądów, szpitali, zakładów naukowych, muzeów, a nawet cmentarzy. Zwiedzając Wiedeń, Towsend dotarł do Cmentarza Centralnego i z pewnym zdumieniem stwierdził, że niedaleko miejsca spoczynku tysięcy mieszkańców stolicy znajdują się mniej lub bardziej eleganckie kawiarnie, dokąd po smutnych ceremoniach podążają żałobnicy.
Dowiedział się też, że w Wiedniu istnieje obyczaj zapraszania przez bliskich zmarłego uczestników pogrzebu na filiżankę kawy, co było powszechnie przyjętą namiastką stypy. Prawdziwego wiedeńczyka wypadało pożegnać i powspominać przy filiżance aromatycznego napoju, towarzyszącego mu przez całe życie.