VieVinum w wielkim stylu. Nowe oblicze starych targów

Wina z Austrii

Po Wine Paris, Vinitaly i Proweinie nareszcie wróciło wielce oczekiwane wiedeńskie VieVinum. Jak inne imprezy – z trzyletnim poślizgiem. Wielkie zmiany zaszły w międzyczasie w samym Austriackim Weinmarketingu, nowy sznyt zyskały też same targi. Warto było jednak poczekać, by znowu zawitać do Wiednia. Zresztą miłośnicy win austriackich nie mieli innego wyboru…

Od początku 2020 roku stery w Austrian Wine Marketing Board (AWMB) objął nowozelandzki specjalista Chris Yorke, którego głównym zadaniem stało się – jak wielu podkreślało z przekąsem – ogłaszanie kolejnych terminów VieVinum i ich odwoływanie. Tak istotnie było, ale w międzyczasie jego zespół w mistrzowski i znojny sposób pracował zakulisowo oraz wymyślił nowe oblicze targów. Miały być bardziej profesjonalne, mniej przypadkowe oraz zadowolić jednocześnie wystawców i zwiedzających specjalistów. Wszyscy podkreślają, że jego zespołowi udało się przednio.

Chyba żadne targi nie są tak lubiane jak właśnie wiedeńskie VieVinum. Głównie zaś z dwóch powodów, raz – że nigdzie nie ma takiej atmosfery jak w cesarskim zamku Hofburg, który otwiera dla wystawców i gości wszystkie swoje zakamarki, miejsca, gdzie dawni mieszkańcy bawili się, spotykali politycy, czy spożywano posiłki. Po drugie zaś – w Hofburgu nie wystawia się raczej win poślednich – dominują wina z najwyższej półki, które trudno spróbować bez odwiedzania siedzib poszczególnych wystawców, stąd VieVinum to szczególna okazja.

Dodatkowo w tym roku targi odbywały się pod niepisanym hasłem: „kowidowe odstępy”. Nie wiem, jak organizatorzy to zrobili, jednak w salach było wyraźnie luźniej, nie było takiego tłoku jak zwykle, wybornie spisywała się klimatyzacja, ale przede wszystkim pogadanie z najważniejszymi nie sprawiało problemu. Indagowani wystawcy, choć zwiedzających było jednak nieco mniej nie narzekali – ich stoiska były „obstawione”, o nudzie nie było mowy, w wypowiedziach oficjalnych zwracali też uwagę na profesjonalizm odwiedzających. Było to m.in. efektem tego, iż AWMB zaprosił około tysiąca branżowych gości z całego świata: importerów, restauratorów, sommelierów i dziennikarzy. Z drugiej strony organizatorzy wystawili zaporowe ceny biletów wejściowych (70 euro za trzy dni!), co skutecznie odcięło przypadkowych gości od stolików.

Wszystko było przy tym na miejscu – serwisy kieliszkowe i te z wodą, obfitowało w kawiarnie, był pokój, gdzie dziennikarze mogli zaznać spokoju ze swoimi laptopami oraz pokój, gdzie można było zaprosić wystawcę-producenta i poważnie z nim porozmawiać o interesach, czy choćby przeprowadzić wywiad. Dla dziennikarzy (choć nie tylko) esencją targów są wydarzenia poboczne (tzw. side-events), czyli prelekcje specjalistów na różne tematy. Trzeba się było na nie wcześniej zarejestrować w sieci, ale warto było – tego, co na nich usłyszeć można, trudno szukać w książkach.

W czasie targów doszło do wzruszającego wydarzenia: Willi Klinger został udekorowany przez prezydenta Alexandra van der Bellena Odznaką Honorową za Zasługi dla Republiki Austrii – najwyższym odznaczeniem państwowym Republiki Austrii. Było wzruszenie, gratulacje i były brawa – Willi bezwzględnie na to zasłużył.

Smutek tylko, że na następną edycję przyjdzie poczekać znowu dwa lata. I oby tylko dwa lata…