Winiarze dobywają Bastylii

Geograficzny obraz winiarskiej Europy jest nam zasadniczo znany. Jednak niewielu z nas wie, że jest to z grubsza ten fragment jej historii, który utrwalił się w ciągu ostatnich stu, może stu pięćdziesięciu lat.

Być może najbardziej nieznanym elementem jest to, iż przed filokserą winnice otaczały wiele europejskich miast. Transport wina był wówczas utrudniony, a społeczeństwa np. Europy Południowej, przyzwyczajone do wina, potrzebowały go na co dzień. Tak było i wokół Paryża czasów przedrewolucyjnych.

Nie były to z reguły winogrady dające wybitne wina – ot, takie proste, do codziennej konsumpcji. Tanie, lekkie, niewyszukane, o bardzo niskiej zawartości alkoholu. Jednak były codzienną oczywistością w menu, podobnie jak winnice w przyległościach miast – nawet transport mąki do miejskich piekarni był wielce utrudniony. A – co gorsza – niekiedy bardzo ryzykowny, szczególnie w czasach społecznych napięć. Nieco inaczej było z winem, a także piwem, które często wyrabiano po prostu na miejscu, mimo uciążliwości związanych z wylewaniem bardzo niemile pachnących ścieków. Mało kto zwracał jednak na to wówczas uwagę – w Paryżu pracowały wszak garbarnie, a te dopiero zlewały trucizny. Sekwana była martwą, cuchnącą, zatrutą breją.
Fot. Wikipedia.comW mieście istniały szynki i trudne do nazwania zakłady-piwnice winiarskie, które przyjmowały winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...) z okolic miasta. Trudne do nazwania, bowiem tak naprawdę były to firmy, które właściwie zajmowały się – jak byśmy to dziś określili – jego fałszowaniem, choć ten proceder nie był wówczas postrzegany tak jednoznacznie negatywnie. Firmy te musiały po prostu zadbać o to, by lekkie wino się nie zepsuło, więc zaprawiano je bądź „ulepszano” na różne sposoby, by było mniej lub bardziej „eleganckie”, mocniejsze lub słabsze, słodsze bądź wytrawniejsze. Takie zakłady istniały w całej Europie, także w Polsce, i to na dużą skalę.
W przeddzień rewolucji, w 1789 roku w Paryżu było z chlebem krucho, a właściwie bardzo źle, i z dnia na dzień coraz gorzej. Poprzedni rok był w rolnictwie bardzo zły. Brakowało wszystkiego, a mąki w szczególności. W mieście zjawiło się ponadto 120 tysięcy bezdomnych bez żadnych środków do życia, których głód przygnał z prowincji. Gwałtownie rosła przestępczość, już nie tylko po zmierzchu, ale i w dzień czasami strach było pojawić się na ulicy. Wybuchały zamieszki, podpalano magazyny. Sytuacja polityczna była niejasna – niby w Wersalu obradowały Stany Generalne, ale ich decyzyjność była sparaliżowana.

Na barykady!
Bastylia nigdy nie została zdobyta. To wiedzą wszyscy, którzy interesują się historią. Padła sama, bo się poddała. Mieszczanie wdarli się do środka przez otwartą bramę i splądrowali dokładnie całą budowlę. Król chyba tego nawet nie zauważył – 14 lipca udał się na polowanie, a w swoim dzienniku napisał: „Rien” – „Nic się wydarzyło”. Dwór znajdował się w Wersalu, co było potwornym błędem – najwyżej postawione w Państwie osoby nawet nie wiedziały, co dokładnie dzieje się w stolicy.
Także młody adwokat Camille Desmoulins, który dzień wcześniej (13 lipca) wskoczył na stół w Palais Royal i w płomiennej mowie zachęcił do ataku na fortecę, krzycząc: „Do broni!”, dzień później również był zajęty pilniejszymi sprawy. Zresztą obaj skończyli wkrótce podobnie – krótsi o głowy.
Nie wiadomo nawet, dlaczego tłum zaczął się gromadzić wokół Bastylii – więzienia-zamku, który dawno utracił jakiekolwiek znaczenie militarne oraz miano twierdzy obronnej miasta. Jedynym powodem było najpewniej opatrzenie fortecy nieco wcześniej beczkami z prochem. W Bastylii znajdowało się zaledwie ośmiu nieważnych dla nikogo więźniów, załoga złożona z weteranów-inwalidów (kalek) i oddział 32 najemnych i karnych Szwajcarów, który się w niej schronił przed rozgorączkowanymi tłumami na ulicach.
Jeśli szturm na Bastylię uznać faktycznie za takowy, to był to zarazem najdziwniejszy manewr tego typu w historii wojskowości. Tłum gromadził się przed Bastylią od samego rana, był tam wspomniany, niewielki skład prochu, a tłum dzień wcześniej zdobył Pałac Inwalidów i 32 tysiące sztuk broni. Przez cały dzień najpierw na zamek, a potem także i z powrotem płynęły różne delegacje (które wkrótce nawzajem zaczęły się oskarżać o zdradę), spuszczano kolejne mosty nad fosą, zaś tłum bez jednego wystrzału popłynął na dziedziniec. Najważniejszy spór dotyczył poddania – gubernator nie chciał tego uczynić bez konsultacji z dworem, bo był to obiekt królewski. Funkcja gubernatora była bardzo dochodowa, a dodatkowo pobierał od państwa trybut na utrzymanie załogi i więźniów – w żadnym razie nie chciał być potem oskarżony o poddanie się.
Dopiero popołudniem padły strzały, prawdopodobnie w dużej części niezamierzone. Jednak to one stały się powodem wściekłości ludu, który ostatecznie postanowił pojmać gubernatora Bastylii, markiza Bernarda René Jourdan De Launay’a. Motłoch zastrzelił wcześniej jednego z inwalidów, który chciał ich przywitać wewnątrz fortecy winem – nie zrozumiano jego intencji. Na czele gawiedzi było dwóch okolicznych piwowarów oraz winiarze z dzielnicowych „przetwórni” – Mercier (czyżby ten od szampana?) i Cholat, który spisał później dokładnie swoją relację. Tłum w naturalny sposób potrzebował przywódców, tych, których znał na co dzień.

Tragiczny pochód
Pojmanie polegało na tym, iż przywódcy tłumu kazali gubernatorowi się poddać, zmęczeni już całodziennymi przepychankami. Gubernator czynił pewne wykręty, podobno nawet chciał detonować beczki z prochem, ale jego strażnicy go przepędzili. Pojmał go – według jednej z wersji – właśnie Cholat.
De Launay świadomy swego losu oraz tego, że motłoch nie dotrzyma żadnych warunków kapitulacji, prawdopodobnie myślał o samobójstwie, ale grenadier Arné odebrał mu szpadę ukrytą w pozłacanej lasce, zaś według innych relacji – nóż. Co rozsądniejsi zdobywcy Bastylii chcieli doprowadzić gubernatora na ratusz, by uniknąć rozszarpania więźnia i zdawało się, że przekonają motłoch. Poprowadzili go tam prawdopodobnie Arné i Cholat, ale sytuacja powoli zaczęła wymykać się spod kontroli, a tłum bezlitośnie szarpał więźnia. Już na placu przed Bastylią ktoś dźgnął go szpadą w ramię.
Gubernator z kolei był pewny, że w ratuszu i tak dostanie stryczek, więc zaczął się szarpać i wyzywać gapiów i szarpiących go od najgorszych. Dlatego Cholat trzymał go krótko za kołnierz, a Arné pod rękę, by ludzie go im nie wyrwali. Ale także eskorta dostawała coraz cięższe lanie, kopano ich i pluto im w twarz, dlatego Cholat, który przez dobę nic nie jadł i mało pił, poturbowany ostatecznie poddał się i oddalił w spokojniejsze miejsce, by złapać oddech.
Tuż przed ratuszem de Launay w szarpaninie kopnął w żołądek pijanego gapia, kucharza Feliksa Desnotsa. Rozwścieczona gawiedź lub gwardziści zaczęli dźgać go w zemście bagnetami w brzuch, prawdopodobnie mordując go w ten sposób.
Miejmy nadzieję, że tak było, bowiem podpity cuisinier (twierdził, że chlapnął sobie wcześniej głębszego z garścią prochu dla odwagi) obciął gubernatorowi głowę. Tę zatknięto szybko na widły i poniesiono ulicami stolicy Francji. Na latarniach tej nocy zawisło jeszcze wiele ciał ludzi rozpoznanych jako urzędnicy królewscy – słusznie lub niesłusznie. Rewolucja ma swoje prawa.
Wydarzenia z 14 lipca i następne obserwował na bieżąco przebywający w Paryżu wielki koneser win, ambasador Stanów Zjednoczonych i przyszły prezydent tego kraju – Thomas Jefferson(1743–1826) trzeci prezydent Stanów Zjednoczonych (w lata... (...). Podobnie jak bacznie śledził to, co się dzieje w bordoskich i europejskich winiarniach.
Wydarzenia pod Bastylią uwiecznił malarz Jean-Baptiste Lallemand. Przedstawił to na tzw. obrazie symultanicznym, a zatem przedstawiającym różne wydarzenia, które faktycznie zaistniały 14 lipca, ale nie jednocześnie.

Korzystałem m.in. z książki Roberta Bieleckiego
Bastylia 1789, wyd. Bellona 1991

Na fotografii: obraz Jean-Baptiste Lallemand, zwany Allemanusem (1716–1803):  „Aresztowanie gubernatora Bastylii”.
W środku gubernator de Launay, prowadzony prawdopodobnie przez grenadiera Arné (w wysokiej czapce) i kanoniera Humberta, choć jest to bardzo wątpliwe – brak munduru tej formacji wskazuje, że był to raczej handlarz winem Claude Cholat (widzimy przypięty niebiesko-czerwony kotylion, jaki mieli zdobywcy Bastylii), który trzyma gubernatora za kołnierz.