Winni są wojeryści

Wśród osób dotkniętych winną namiętnością, podobnie zresztą jak wśród reprezentujących wszelkie inne, wyróżnia się grupa tych, którzy lubią sobie popatrzyć.

W sklepie z winem spotykam ich na co dzień – nie przychodzą, by wybierać, smakować, pić czy kupować. „Dziękuję, tylko oglądam” – powiadają wstydliwie, całkowicie usatysfakcjonowani patrzeniem.

Być może to dzięki tej szczególnej grupie klientów traktującej winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...) jako obiekt wizualnej admiracji, zacząłem z czasem odkrywać uroki płynące z samego patrzenia. Delektację widokiem pękatej butelkityp butelek o różnym kształcie, pojemności i kolorze, pr..., tu szerszej, tam węższej, opasanej jedynie niewielką zasłoną etykiety, wstydliwie tu pominę, jest to wciąż jeszcze niedostępny dla mnie i tajemniczy poziom ekscytacji. Lecz przyjemność płynąca z widoku właśnie nalanego, układającego się dopiero w kieliszku wina, smug i łez, jakie pozostawia na szkle delikatnie w ruch wprawione, jest bezapelacyjna, nieunikniona, zapowiada bowiem przyjemności dalsze, stanowi wstęp do rozkoszy nozdrzy i podniebień. A wstęp ten dany jest właśnie oczom – to one mają przywilej pierwszego kontaktu, to one rozpoczynają przygodę. Są pierwszym ze zmysłów, które w niej wezmą udział.

Oko kuropatwy

Bo czyż nie zdarzało nam się – przyznajmy choć w duchu – sięgać po wino z zatkanym alergią nosem? Czy nadmiar czuszki nigdy nie sprawił, żeśmy lali ten drogocenny napój wprost do znieczulonego gardła? Bywa, bywa niestety, że się któryś ze zmysłów przytępi. Ale czy kto kiedy pijał wino z zamkniętymi oczami? Komuż się to zdarzyć mogło? Czy trafiłby do kieliszka? Wzrok! Ten jeden niezawodnie towarzyszy naszym winnym przygodom. Ileż podniet wywołuje podczas degustacji sama barwa wina lanego w kielichy! Ileż dyskusji wzmaga, szczególnie, gdy nie o banalnych rubinach czy fioletach mowa, ale gdy czerwień zmierza ku żółcieniom, gdy towarzystwo dzieli się na tych, co głowę dają za łososiowość, przeciwko tym, co z francuska œil de perdrix, ową wyszukaną barwę oka martwej kuropatwy w winie dostrzegają. A ileż radości potrafi sprawić bystre spostrzeżenie, że oto w winie z natury spokojnym pojawiły się naraz niewielkie bąbelki! Ileż się musi tego mrowienia producent natłumaczyć, by uspokoić i zadowolić klientów, by te burzące spokój incydenty potraktowali jako rzecz nadzwyczajną, naddatek jakości, coś, za co warto dołożyć parę groszy, zamiast kręcić nosem.

Białe z czerwonego

A iluż powodów do fachowych wywodów dostarczyć może rząd łez spływających po brzegach kielicha! Bywają przecież i tacy, co w ogóle stracić potrafią całe zainteresowanie winem, jeśli im glicerol ładnych grzebyków na szkle nie wymaluje. Kielich precz odsuną, nieciekawi aromatów. Iluż wreszcie autentycznych wzruszeń potrafi wywołać blanc de noirs – wino białewino gronowe otrzymywane z białych odmian winogron i – zn... (...), a z czarnych winogron wykonane, i do tego nierzadko w nosie niepozbawione aromatów czerwonych owoców! A czy jest coś lepszego w świecie niż dobrze zrobiony schiller – przysmak w pół drogi między winem czerwonym a różowym? A czy ów schiller byłby nam równie smaczny, gdyby miał wygląd wina czerwonego? Czy nie raziłby niedosytem treści? Lekkością niezgodną z intensywną barwą? Niedostatkiem struktury, cośmy się jej spodziewali po wysyconych fioletach?Pijemy oczami – rzecz postanowiona. Pewnie, że czasem wzrok nam radość popsuć może, a brudny kieliszek przyćmić wzniosłe aromaty. Pewnie, że nie ma jak oczy lekko przymknąć, gdy się pierwszy łyk bierze. Lecz poprzyglądać się z początku uważnie, nasycić oczy przed innymi zmysłami i sytością tą pozostałe zmysły rozbudzić, to rzecz święta w tym misterium i nie do przecenienia.