Jak funkcjonuje sommellier, który pali papierosy? Mnie nauczono, że to niedopuszczalne. I tego będę się trzymał. Ale są inni. Lepsi.
Jak wynika z moich prywatnych obserwacji, większość dobrych sommelierów pali tytoń tak, że aż się kurzy (to chyba śląskie powiedzenie)… Gdyby w degustowanym winie pojawiły się dymne zapachy, myślę, że byliby w niezłym kłopocie. Problem polega jednak na tym, że ludzie ci mają czasem zdolności, których innym Bóg raczej poskąpił.
Piją więc kawę, herbatę, palą, a potem bezbłędnie potrafią zidentyfikować zapachy i aromaty wina, co często niedostępne jest dla niepalących śmiertelników. I w tym problem. Przywilej złego prowadzenia się dostępny jest tylko dla wybrańców losu. Przykładem jest mój sąsiad, znakomity komentaror sportowy, pan Bohdan Tomaszewski, który dziennie wypala całkiem sporo papierosów, a w sierpniu obchodził 89. urodziny i czuje się zdrowo. Oczywiście mu zazdroszczę! Nie każdy ma tak mocne geny, by się utrzymać w dobrym zdrowiu, pomimo obiektywnie szkodliwego nałogu, czyli papierosów (ja nie palę).
Problem jest przede wszystkim organoleptyczny. Jak do percepcji bukietu i aromatów ma się palenie tytoniu? I dla mnie problem ten pozostaje nierozwiązany. No bo, niestety, nie palę. Sądzę, że dla czystości sztuki sommelierskiej albo dla czystości formy, jak mawiał Witkacy, powinniśmy się powstrzymywać od tak ryzykownych zachowań. Choć, oczywiście, zdarzają się ludzie, którzy skłonni są się oprzeć wszystkiemu oprócz pokusy. Ich prawo.
Prawda jest jednak taka, że percepcja osobnika nadużywającego papierosów maleje, więc niektóre z elementów składowych wina można po prostu zgubić. Niemniej można podziwiać geniusz osób, które całym sercem i całym sobą degustują i… palą. Pamiętajmy jednak, że to są wyjątki, tak jak jeden człowiek, który zatrzymał słońce, a poruszył ziemię, i drugi, który przed sądem i zagrożeniem karą śmierci stwierdził: eppur si muove – a jednak się kręci.
Co ciekawe, nie znam przypadku palacza fajki, który byłby dobrym sommelierem. Szukam w pamięci i nie znajduję. Być może ten tytoń jest zbyt mocny, a palenie trwa zbyt długo i zbyt długo pozostaje smak. Poza tym, coś mi się wydaje, że jeśli ktoś ma ochotę posiedzieć dwie godziny w fotelu, raczyć się przy tym dobrym armaniakiem, to ma raczej inklinacje na sybarytę niż sommeliera, który, wbrew temu co można sądzić, czasem musi naprawdę ciężko popracować – czy to jako juror w konkursie, czy jako nauczyciel, czy jako walidator próbek jakiegoś importera. Odnoszę wrażenie, że palenie naszych sommelierów jest bardziej podobne do przepłukiwania wodą ust, by zapomniały o winach, które już były, i otworzyły się na te, które dopiero będą.
Zostawmy więc palenie i dyskusje o tym, czy jest szkodliwe. Wiadomo przecież, że tak – w końcu minister zdrowia na każdej paczce ostrzega. Ale dajmy też prawo innym do bycia innymi, szczególnie gdy ich geniusz pozwala nam cieszyć się takimi recenzjami win, jakich nigdy nie stworzyłby zwyczajny niepalący.