Czego wystrzegać się, robiąc zakupy w sklepach spożywczych? Komu wierzyć, czytając sprzeczne informacje na temat szkodliwości różnych produktów.
Jaja są zdrowe czy nie? Margaryna lepsza czy masło? A pomidory, ryba panga, wędzona słonina?
Przez całe lata żyłem w przekonaniu, że jajka choć smaczne i niezbędne w wielu potrawach, są szkodliwe dla zdrowia. Różne diety pozwalały na zjadanie jednego lub dwu jaj tygodniowo. Każda większa ich liczba miała powodować nadmiar cholesterolu, co pociągało za sobą sklerozę, a nawet zawał. A ja tak lubię omlety, jaja sadzone, na twardo (np. z kawiorem) czy prostą chłopską jajecznicę z kiełbasą. Nie poddawałem się więc szantażowi uczonych mężów i starałem się nie zmieniać swoich kulinarnych obyczajów.
Liczne enuncjacje prasowe i filmy telewizyjne zohydziły miłośnikom ryb jadanie filetów z pangi. Ta doskonała – moim zdaniem – ryba żyje w delcie Mekongu, który nie należy do najczystszych rzek. Prawdę mówiąc, bardziej przypomina ściek niż górski strumień. Dzięki tym relacjom sprzedaż ryb z wietnamskiej rzeki spadła drastycznie. A ja tak lubię pangę obgotowaną w warzywnym wywarze i następnie zapieczoną pod obfitą kołderką ze startego parmezanu. Lubię i jadam nadal. Zachęcił mnie do tego niemiecki producent tych filetów. Twierdzi on bowiem, że sprowadzane przez niego ryby są badane i wszystkie normy zdrowotne są bardzo ściśle przestrzegane. A niemiecka dbałość o zdrowie i trzymanie się obowiązujących przepisów jest dla mnie gwarancją, że kolacje z pangą w roli głównej przeżyję i ja, i moi goście.
Najsłynniejszą wojnę spożywczą stoczyli producenci masła ze zwolennikami margaryny. I z jednej i z drugiej strony wytaczano najcięższe działa. Prezentowano badania sygnowane znanymi nazwiskami i pochodzące z renomowanych ośrodków badawczych. Wydano miliony dolarów, a wydaje się, że rezultat wojny jest nierozstrzygnięty. Nie pomogły nawet tak sprytne zabiegi, by margarynę nazywać masłem roślinnym, ani – z drugiej strony – by twierdzić, że w prawdziwym maśle tłuszczu prawie nie ma. Nadal na rynku są obydwa produkty i zwolennicy obydwu wśród kupujących.
Ja należę do grupy maślanej. Zwłaszcza od czasu, gdy na naszym rynku pojawiły się masła irlandzkie, fińskie i duńskie. Ich zapach, trwałość, a zwłaszcza smak, są rewelacyjne. I tylko mam nadzieję, że rodzimi producenci z Garwolina czy Ostrołęki będą zmuszeni dorównać zagranicznym mleczarzom, by nie stracić klientów przywiązujących znaczenie do dobrego smaku.
Jaka wynika konkluzja z tego nadmiaru opinii o tym, co nam proponują w delikatesach, supermarketach i na bazarach? Strach wejść do kuchni, bo po cokolwiek sięgniemy do lodówki, to okazuje się, że skracamy sobie życie. Więc nie jeść niczego? Nie! Po prostu zachować zdrowy rozsądek. I nie przejadać się, a jeść wszystko to, co sprawia nam przyjemność. Nie poddawać się szantażowi badań nakazującym żyć w ścisłym poście, ale i nie ulegać podszeptom twierdzącym, iż stół to miejsce ciągłego karnawału i rozpasania.
Smakosze są pogodni, ale i rozsądni. Swój rozum mają.