Zawód snob, czyli kompleks polski

Dawid Leszczak
Znają Państwo ludzi, którzy zachwycają się jakimś winem tylko dlatego, że tak wypada? Jedzą pasty, które im nie smakują?
 
Kupują ubrania drogich marek, choć niekoniecznie dobrze na nich leżą? O papuzim zachwycie tym co obce rozpisywał się już kiedyś Cyprian Kamil Norwid.
 
W czasie ostatniego pobytu we Włoszech zauważyłem coś zgoła dziwnego. Wszystkie tak kochane przez nas makarony można tam zjeść dużo taniej i smaczniej, a porcje są znacznie większe. Cóż, że podane przez niechlujną mammę na obtłuczonym talerzu. Nikt się z tego powodu nie obrusza. Pasty, podobnie zresztą jak pizza, uchodzą historycznie za danie uboższych warstw społecznych.
 
U nas uczyniono z nich obiekt kultu – podawane przez wymuskanych kelnerów, ułożone z pietyzmem godnym największych projektantów współczesnej cuisine. Szkoda tylko, że niekoniecznie smaczne – ale kto by o to dbał! Za kilka wstążek tagliatelle, zapłacimy bagatela 36 złotych, a za 5 euro we Włoszech najemy się do syta pyszności! Istotne jest to, żeby grzebiąc w nitkach makaronu, miło pogwarzyć ze znajomymi. Ubranymi, jakby wyszli spod ołówka przyprószonego siwizną Paco Rabanne. Ich zniesmaczone spojrzenie zakryją Ray-Bany albo inne Gucci.
 
Infografika: Celina GajdaTak jak Włosi za mistrzów kuchni, tak Francuzi uchodzą w świecie za elegantów. Dobrze dobrane fatałaszki, modne gadżety – nie wstydzą się obciachu i eksperymentów. Do torebki Louisa Vuittona dobiorą kupiony na paryskim bazarze szal albo bluzkę z tak zwanego lumpeksu. A dla nas to słowo tabu. Ubrania nie mogą nie mieć metek! Nie musimy myśleć o guście – płacimy za to niemałe pieniądze projektantom wielkich marek. I nie idzie wcale o to, że włoskie jedzenie nie jest smaczne, a holenderski dizajn stylowy…
 
Tadeusz Konwicki napisał świetną książkę Kompleks polski, w którym diagnozuje irytujące go zjawisko. Trwa ono od bardzo dawna, bo nawet Norwid zdążył zganić je jako narodową przywarę. Najciekawsze wnioski wysnuła jednak Maria Janion. W jednym ze swoich artykułów opisała coś, co wiele mówi o zaczątkach tzw. „kompleksu polskiego”.
 
W 1136 roku król Danii Eryk II Pamiętny podbił i zniszczył ważny ośrodek słowiańskiego kultu na położonym w dzisiejszej Meklemburgii przylądku Arkona. Słowianie musieli patrzeć, jak zachodni oprawcy przełamują tabu – toporami ścinają drewniane rzeźby wszechmocnego Światowida, ciągną je do swojego obozu, rąbią i palą ku czci boga chrześcijan. Ten z pozoru mało istotny epizod to niemal freudowski początek naszego kompleksu. Nie dano nam szansy się rozwinąć, pokazać Europie, na co nas stać. Skazano na odtwórcze kopiowanie zachodnich wzorców. I mimo że dziś nikt nie pamięta tragedii Wenedów z Arkony, wciąż tkwi ona w naszej podświadomości.
 
W każdym odcinku swojego serialu Magda Gessler utyskuje na amatorskich gastronomów, którzy najchętniej gotowaliby „chińskie” albo „włoskie”, ale najlepiej wychodzi im schabowy. Jej były mąż Piotr Gessler na łamach drukowanych w „Przekroju” felietonów narzeka, że w ekskluzywnych restauracjach podają mu deser z egzotycznych owoców, podczas gdy jest pełnia sezonu na arcypolski rabarbar. Nikt nie pamięta, jak przyrządzić dobre zrazy z kaszą. Nieudolnie kopiujemy dania z makaronu, których nie tknąłby się żaden Włoch (zwłaszcza ze względu na cenę). Polską kuchnię znamy tylko w wersji biesiadno-fastfoodowej. Świetne polskie firmy odzieżowe szyły w latach 90. ubrania pod nazwami brzmiącymi nieco z zachodnia, bo gdyby kojarzyły się z Polską, do ich butików nie zawitałby pies z kulawą nogą.
 
Niedługo minie 10 lat od naszego wstąpienia do Unii Europejskiej. Może już czas zapomnieć o Arkonie raz na zawsze i z dumą pokazać sąsiadom, na co naprawdę nas stać?