Zielona Kalifornia. Winnice kontra marihuana

Zielona Kalifornia. Winnice kontra marihuana
fot. shutterstock / Dougie Jones

Odkąd uprawa marihuany w kilku hrabstwach stała się legalna, winiarzom coraz częściej brakuje rąk do pracy przy zbiorach. Pracy ciężkiej i nie tak romantycznej jak bukoliczne obrazki z winnicy, którymi zawsze chwalą się producenci.

Więcej o winiarstwie w Kalifornii

Ich dawni robotnicy sezonowi przeszli do pracy na plantacjach marihuany, gdzie mają stałe zatrudnienie przez cały rok, wyższe pensje, mniej godzin roboczych, pracę pod dachem i przeróżne benefity. Wielu mówi, że wreszcie mogą żyć jak ludzie, a nie jak narzędzia wykorzystywane przez winiarzy kilka dni, a potem odkładane na półkę. Wielu ma winiarzom za złe targ niewolników urządzany codziennie rano w czasie zbiorów: ci jadą, ci zostają, jutro nikt nie będzie potrzebny.

Większość hrabstw zalegalizowała uprawy, władze samej Santa Barbary wydały 1164 pozwolenia. Wartość nowej gałęzi lokalnej gospodarki w 2019 roku przekroczyła trzy miliardy dolarów. Winiarze stoją przed niewiadomą: z jednej strony wyrastające jak grzyby po deszczu plantacje marihuany, z drugiej ostre przepisy antyimigracyjne Trumpa. Ratunkiem może być dalsza mechanizacja, która nie determinuje gorszej jakości zbiorów i wina, albo utworzenie korzystniejszych i wyżej płatnych warunków dla pracowników. Tymczasem marihuana wyzwoliła ciemiężony lud Kalifornii. Bob Marley by się uśmiechnął.