Wrzesień dla Chilijczyków jest wyjątkowym miesiącem, nazwanym również Miesiącem Narodu: to właśnie teraz po ulicach Santiago i całego Chile maszerują defilady, ludzie tańczą cuecę, na świeżym powietrzu je się empanady i pije takie napoje jak chicha lub chilijskie winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...).
Chilijczyków nazywa się często Anglikami Ameryki Łacińskiej. W porównaniu tym zapewne chodzi o ich zdyscyplinowane podejście do pracy oraz o większą punktualność niż u pozostałych sąsiadów z tego samego kontynentu. Próżno byłoby jednak doszukiwać się u Chilijczyków typowo angielskiej powagi.
Może na tle innych krajów, takich jak Kolumbia, Wenezuela czy Argentyna, Chilijczycy są nieco bardziej spokojni, opanowani i skryci. Równie łatwo jednak dają się ponieść emocjom, szczególnie w tak ważnych momentach, jak na przykład podczas mistrzostw świata w piłce nożnej. Niedawno chilijscy kibice zdemolowali biuro prasowe na stadionie Maracanã w Rio de Janeiro po tym, jak dowiedzieli się, że nie będą mogli obejrzeć meczu Chile–Hiszpania, ponieważ sprzedano im fałszywe bilety.
Taniec narodowy
Andyjskie rarytasy
Podczas wrześniowego świętowania chilijskie rodziny i znajomi spotykają się nie tylko po to, by tańczyć, lecz przede wszystkim, by dobrze się najeść. Chilijska sztuka kulinarna jest specyficzna, wiele narodowych potraw ma jednak jedną wspólną cechę: o ich pochodzenie kłócą się bowiem przy stole zarówno Argentyńczycy, jak i Peruwiańczycy czy Boliwijczycy. Są oni na równi z Chilijczykami święcie przekonani, że wiele typowych potraw powstało na terenie ich kraju, a wszyscy inni po prostu zaadoptowali ich narodowy patent gastronomiczny.
Chilijska jest bez wątpienia cazuela, czyli zupa podobna do naszego swojskiego rosołu. Jej przygotowanie nie jest skomplikowane. Gotuje się wywar na wołowinie lub drobiu, następnie dorzuca się warzywa. W zależności od pory roku będzie to cukinia, dynia lub kukurydza (lecz nie w ząbkach, tylko kawałek pokrojonej kolby), ziemniaki, można również dodać ryż.
Rodowici Chilijczycy przepadają także za humitas (słowo wywodzi się z języka Indian Quechua). I one znowu mogą stać się powodem sporów, ponieważ mają przynajmniej kilku właścicieli: jedzą je mieszkańcy większości krajów andyjskich, czyli oprócz Chilijczyków, mieszkańcy Ekwadoru, Peru, Boliwii i Argentyny. Po zjedzeniu jednego talerza humitas natychmiast można zrozumieć sens podawania tylko jednego dania. Jest to po prostu masa zgniecionej i ugotowanej kukurydzy o konsystencji gęstego budyniu, do której dodaje się olej i trochę listków bazylii, a następnie zawija w duże liście kukurydzy (chalas), podobnie jak w Polsce w liście kapusty zawijamy ryż i mięso mielone, gdy przygotowujemy gołąbki. Takie zawiniątka przewiązuje się sznurkiem i gotuje w garnku z wodą. Humitas można podawać na słono lub na słodko. W smaku trochę bez charakteru, ale przynajmniej po ich zjedzeniu nikomu nie grozi głód aż do następnego dnia.
Pastel de choclo to kolejny rarytas kuchni andyjskiej. El choclo to popularna nazwa kukurydzy, którą nazywa się również po hiszpańsku el maiz, jednak w Ameryce Południowej częściej używa się tej pierwszej wersji. Pastel de choclo jest więc kolejnym przykładem „lekkostrawnego” i „dietetycznego” dania. Moje pierwsze spotkanie z pastel de choclo było wielkim zaskoczeniem: jak można bowiem jeść mięso na słodko? A jednak można, w Chile można. Ale przyjrzyjmy się najpierw, jak powstaje ta potrawa. Przygotowuje się masę zgniecionej kukurydzy, która może (choć nie musi) być ugotowana (z mlekiem lub odrobiną masła) przed późniejszym wstawieniem jej do pieca. Następnie dodaje się trochę aromatycznych liści bazylii. Do ceramicznego naczynia nakłada się kawałki mięsa (może być wołowina albo kurczak), cebulę, jajko na twardo, oliwki, trochę czosnku i innych aromatyzatorów. Na to nakłada się wcześniej przygotowaną masę kukurydzianą, a całość wkłada się do pieca, aż z wierzchu się nie przyrumieni. Ale najlepszy detal pozostawmy na koniec. Przed podaniem potrawy posypuje się ją cukrem. Trzeba być otwartym na egzotyczne smaki, by skusić się na mięso z cukrem.
Z kolei na południe od Santiago, na wyspie Chiloé, można spróbować tradycyjnej wyspiarskiej potrawy zwanej curanto. Można w nim znaleźć ryby wszelkiej maści, owoce morza, ostrygi, mięso wołowe, wieprzowe, kurczaka, kiełbaski, placki mączne, ziemniaki i tak dalej… Jednym słowem można w tej potrawie znaleźć wszystkiego po trochu. Tradycyjne curanto przygotowuje się w dość osobliwy sposób, a w przygotowaniach bierze udział duża grupa ludzi: wykopuje się wtedy w ziemi głęboki dół, którego dno wypełnia się kamieniami. Kamienie rozgrzewa się do czerwoności, a następnie wrzuca się po kolei różne składniki dania. Najpierw owoce morza i ryby, potem mięso, warzywa, ziemniaki i różne ziemniaczane wyroby. Każdą warstwę przykrywa się wielkimi liśćmi rośliny o nazwie pangue, ewentualnie można do tego również użyć liści kapusty. Na koniec należy wszystko szczelnie przykryć. Takie zbiorowe przygotowywanie wspólnego posiłku jest kolejnym przykładem na to, że ludzie zamieszkujący wyspę Chiloé żyją w głębokim poczuciu solidarności i wzajemnej pomocy.
Kawki i herbatki
Wielu Chilijczyków zanim jeszcze rozpocznie wspólne grillowanie, zaspokaja głód, jedząc choripán. Podaje się go wówczas jako przystawkę, w oczekiwaniu na główne danie, którego przygotowanie może zająć więcej czasu. To malutkie bułeczki, w których środku znajduje się gorąca kiełbasa. Gdybyśmy chcieli szukać odpowiednika choripán poza granicami Chile, nazwalibyśmy go po prostu hot dogiem. A gdy rozpocznie się typowe grillowanie, czyli asado de carne, Chilijczycy nie zapominają o winie. Oprócz niego lubują się oni w innych napojach alkoholowych, jak na przykład w produkowanej w domowych warunkach cola de mono. Cola de mono, czyli „ogon małpy”, jest odpowiednikiem likieru kawowego. Do jego sporządzenia potrzebne są następujące składniki: aguardiente, mleko, cukier, kawa i goździki. Napój ten szczególnie chętnie spożywany jest w okresie świąt Bożego Narodzenia, kiedy w Chile panuje pełnia lata.
Słowo once oznacza liczbę 11 – można się długo zastanawiać, co ma z nią wspólnego popołudniowy podwieczorek, skoro wcale się go nie spożywa w godzinach przedpołudniowych. Otóż zwrot tomar once wywodzi się z czasów, kiedy robotnicy robili sobie przerwę w pracy na drugie śniadanie, na które składały się kanapki i czasami również aguardiente (czyli miejscowe destylaty). Żeby jednak ukryć fakt spożywania alkoholu podczas przerwy na drugie śniadanie, ktoś wpadł na pomysł, żeby zamiast aguardiente używać słowa once (11), które odpowiada liczbie liter w nazwie tego alkoholu. I tak się przyjęło: tomar once, czyli po prostu „pójść na jedenastkę”. Obecnie używa się tego sformułowania, nie zważając na to, że zazwyczaj w porze podwieczorku w ogóle alkoholu się nie spożywa. W zamian za to serwuje się „herbatki” (na które Chilijczycy mówią aguita lub tecito) lub „kawki” (cafecito). Są to oczywiście zdrobnienia od słów agua, té, café (woda, herbata, kawa), nabierających w ustach Chilijczyków pieszczotliwych odcieni. W ogóle cechą charakterystyczną dla Chilijczyków są wszelkiego rodzaju zdrobnienia przy użyciu jakichkolwiek słów. Dlatego podczas popołudniowego once w chilijskich domach pije się herbatki i kawki oraz je się kromeczki podgrzanych chlebków (un pancito calentito) itp.
Może również ze względu na ten zwyczaj five o’clock Chilijczyków zwykło się nazywać Anglikami Ameryki Łacińskiej?