Burza wokół win nierocznikowych. Narodziny nowej kategorii?

Jakie wino wybrać

W tle nasilających się problemów klimatycznych oraz dramatycznym wzrostem cen materiałów niezbędnych do produkcji wina, toczą zwykłe dyskusje tyczące bieżących spraw rynkowych. Bodaj najciekawszą z nich, wielce burzliwą, choć niedocierającą, póki co do większości konsumentów jest ta, tycząca win nierocznikowych, czy też wielorocznikowych. Niby problem błahy i właściwie pozostający w gestii wytwórcy, ale jednak zmieniający u podstaw obraz tradycyjnego winiarstwa ostatnich dekad i jego przyszłości.

Rocznik potrzebny od zaraz

Dla wszystkich do niedawna było oczywistym, że każe bardzo dobre, ale i po prostu porządne winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...) powinno posiadać rocznik na etykiecie. To on już z góry w jakimś stopniu determinował jakość wina i jego cenę. O kolejnych rocznikach bez przerwy piszą magazyny winiarskie na świecie, ekscytują się nimi specjaliści i dziennikarze, a inwestorzy liczą gotówkę, którą będzie im zapłacić za nowe wydanie kupowanego wina.

Ale sprawa nie jest prosta. Dopóki w 2009 roku nie zniesiono zakazu umieszczania rocznika na winach stołowych (i w ogóle nie poluzowano zasady, co do ich oznaczania), wina nierocznikowe (non-vintage – NV, lub dokładniej – multi-vintage, MV) miały spory udział w europejskim i światowym rynku winiarskim. Na winach stołowych, zarówno krajowych jak i tzw. euroblendach (winach mieszanych z różnych regionów UE) nie wolno było podawać rocznika. Ale to one stanowiły podstawę kart wszystkich barów i lepszych knajp, gdzie jako vino(wł.) wino.. da casa rozlewano je na bezimienne na kieliszki i do karafek. Kiedy zakaz zniesiono, na butelkach (i kartonach) pojawiły się roczniki, co stanowiło w oczach producentów i konsumentów wielki awans tej kategorii, a miejsce euroblendów i obowiązkowych określeń typu „vin de table”, czy „vino da tavola” zaczęły zajmować wina z dumą przypisywane do konkretnych krajów, a więc np.: Vin de France i Vino d’Italia. Dla niezorientowanego nabywcy łatwo było je nawet pomylić ze znacznie wyżej stojącymi (przynajmniej na etykiecie) winami regionalnymi, odpowiednio: indication géographique protégée (IGP) i indicazione geografica tipica (IGT).

Granatem w etykiety

I – co oczywiste – obecny ferment zaczął się nie w tej grupie win. Granat wybuchł, kiedy wśród butelek z najwyższej półki klasyfikacyjnej, a więc tych z apelacjami zaczęły pojawiać się wina bez zaznaczonego rocznika na etykiecie, a więc kupażowane z różnych. Praktyka ta – choć doskonale znana wśród wytwórców szampanów i innych win musujących – wśród win cichych była raczej niespotykana, czy wręcz marginalna, a przynajmniej nie powodowała tematu do dyskusji. Jednak, kiedy niektóre z nich zaczęły odnosić międzynarodowe sukcesy, sprawa zaczęła stawać powoli na ostrzu noża. Każdy specjalista z wolna jest wywoływany do tablicy lub czuje się w obowiązku do wypowiedzi.

Szczególnie dotknięci poczuli się sommelierzy, dla których polecanie roczników i wyjaśnienie ich odmienności stanowi podstawę ich zawodu, stąd nowy trend jest przez nich zdecydowanie kontestowany. Podobne głosy przeważają wśród innych specjalistów, ale akurat oni bardzo szybko mogą zmienić zdanie – wszak zwykli raczej opisywać rynek, zaś i tak decydują tu producenci i konsumenci.

Multi-vintage na topie

Jeśli trend ku winom MV się umocni lub stanie się modnym, możemy spodziewać zmian u podstaw w podejściu do win. Przede wszystkim stanie się to, co znamy z innych, pokrewnych branż alkoholowych. Bo jeśli otwieramy flaszkę ulubionej whisky czy koniaku lub nawet wódki, niezależnie czy znajdujemy się w Kuala Lumpur czy Nowym Jorku, spodziewamy się, że zawsze otrzymamy to samo. I spora cześć, zwłaszcza mniej winiarsko wykształconych konsumentów wina również patrzy głównie na markę na etykiecie, rzadko na rocznik. Jeśli trafią na smakujące im wino, wracają do niego, polecają znajomym, i na to liczą wytwórcy win MV. Poza tym Ci ostatni w trudnych czasach coraz częściej przestają rozumieć, dlaczego mają rezygnować ze sprzedaży swoich win w słabych latach lub godzić się na niższe ceny, skoro mają zapasy lepszych win zalegającym im w piwnicach. Grozi to właśnie ujednoliceniem całych partii win czy „uwhiskowieniem” rynku, ale cóż – klient nasz pan.

Dziś wydaje się, że – mimo iż dyskusje będą się nasilać a spór rozleje – oba sektory, win rocznikowych i rocznikowo mieszanych będą się uzupełniać. A przynajmniej pewnym jest, że wytwórcy tych pierwszych będą nieco ustąpić miejsca na półkach, a nawet w restauracyjnych kartach, producentom tych drugich.