Kolumbijski dyktator smaku

Kolumbijski dyktator smaku

 

Kreśląc mapę krajów specjalizujących się w produkcji rumu, Kolumbię zaznaczają tylko najbardziej wytrawni koneserzy tego trunku. A szkoda, bowiem praktyka pokazuje, że prawdziwe rarytasy można odnaleźć nie tylko na Kubie czy Jamajce.

 

Kolumbia… To ojczyzna najlepszych na świecie kaw, przepięknych, cenionych przez miłośników biżuterii szmaragdów (zwane przez miejscowych esmeraldas) oraz wszechobecnych karteli narkotykowych. To najpopularniejsze skojarzenia, z których utkana jest wiedza przeciętnego Polaka na temat tego kraju. Nic dziwnego, że znajomość trunków pijanych w ojczyźnie Gabriela Garcíi Márqueza jest jak istna terra incognita. A szkoda, bowiem w smaku i tradycji wytwarzania kolumbijskich alkoholi – tak samo zresztą jak w każdym innym kraju – kryje się wiele barwnych opowieści, równie smakowitych jak same trunki.

Anyżkowe smaki

Zatem uchylmy rąbka tajemnicy. W Kolumbii spróbujemy choćby chichę, tradycyjny napój andyjskich Indian, wytwarzany ze specjalnego gatunku kukurydzy, ziemniaków, ryżu i ananasa (każdy kraj Ameryki Południowej dopracował się własnej receptury tego trunku, choć wszędzie i tak bazowym produktem pozostaje kukurydza). Z racji niewielkiej mocy, słomkowej barwy i lekko kwaśnego smaku u niektórych może ona budzić skojarzenia z cydrem.
Zupełnie inną przygodę dla naszego podniebienia oznaczać będzie spotkanie z kolumbijską aguardiente – anyżówką wydestylowaną z trzciny cukrowej. Każdy z miejscowych dystryktów ma prawo do jej produkcji, choć w każdym – ze względu na różne ilościowo domieszki anyżu – przyjmuje ona odmienną postać. To zdecydowany lider na stołach Kolumbijczyków zamieszkałych w regionie Andów, pity najczęściej w czystej postaci, tradycyjnie – jednym haustem.
Gdy opuścimy strzeliste Andy, które zajmują piątą część terytorium Kolumbii, i udamy się na wybrzeże, nikt nie będzie miał wątpliwości, że tutaj rządzi rum. I nie powinno to nikogo dziwić, bowiem wpływy Karaibów są widoczne na każdym kroku. Dotyczy to kuchni, muzyki, sposobu ubierania się. Nawet akcent tutejszego hiszpańskiego jest bliższy wymowie na przykład mieszkańców Portoryko niż osób pochodzących z okolic Andów.

Dyktatorska inspiracja

Jedną z najciekawszych, a przy tym najbardziej rozpoznawalnych marek kolumbijskich rumów jest Dictador. Gorzelnia, gdzie powstaje, została założona w 1913 roku, lecz historię nazwy tego trunku należy wzbogacić o kolejne 160 lat.
Otóż w 1751 roku do Cartageny przybył namiestnik korony hiszpańskiej Severo Arango y Ferro, który nie tylko miał zadbać o rozwój gospodarczy, ale także ciągłość dostaw z zamorskich kolonii Hiszpanii. A były to nie lada dostawy, bowiem właśnie tu trafiało złoto złupione tubylcom przez konkwistadorów, zanim wypełniło po brzegi skarbiec hiszpańskiego monarchy.
Nic dziwnego, że cumujące w kartageńskim porcie statki stanowiły niezwykle łakomy kąsek dla piratów, od których aż się roiło na Morzu Karaibskim. Jeszcze dziś można podziwiać potężne mury obronne z zamkiem San Felipe, które należą do największych atrakcji turystycznych Cartageny (ich długość wynosiła 11 kilometrów!). Miały one chronić mieszkańców przed korsarzami, lecz jeszcze skuteczniejszy okazał się nowy namiestnik, któremu rozgłos przyniosły rządy silnej ręki. Szybko miejscowi nadali mu przydomek „Dictador”. Podczas długiego pobytu w zamorskiej kolonii Severo Arango y Ferro odkrył smak miejscowego trunku – rumu. Nie tylko rozsmakował się w nim, ale zapragnął zająć się jego produkcją. I tak też się stało.

Hołd zamknięty w butelce

Niemal dwa wieki później w jego ślady poszedł Don Julio Arango y Parra, potomek „Dictadora”, który w 1913 roku założył własną destylarnię. W hołdzie złożonym swojemu słynnemu pradziadkowi umieścił jego przydomek na butelce swojego sztandarowego trunku.
Nowy rum szybko przypadł do gustu Kolumbijczykom. Sukces na rynku lokalnym sprawił, że właściciele marki zaczęli coraz częściej myśleć o podboju rynków światowych. Udało się to trzeciemu pokoleniu rodu Arango. Rum rozlewany do charakterystycznych, produkowanych w Japonii butelek, tak jak niegdyś złoto wysyłane przez „Dictadora”, przepłynął Atlantyk i dotarł do Europy.
Obecnie produkcję rumu nadzoruje osobiście Herman Arango Parra. W zależności od jego rodzaju, fermentacji poddawana jest melasa lub tzw. „miód” – sok uzyskiwany z pierwszego tłoczenia trzciny cukrowej. Później – w stalowych kolumnach lub miedzianych alembikach – odbywa się destylacja. Tak otrzymany destylat trafia do dębowych beczek, w których podlega starzeniu. Tam właśnie rum uzyskuje ostateczny „szlif” kształtujący jego walory smakowe i bukiet.
Co ciekawe, w procesie starzenia stosuje się znany z Jerez system solera – destylat „wędruje” pomiędzy beczkami ustawionymi w kilku rzędach, jedne na drugich, według prostej zasady – najmłodsze destylaty na górze, najstarsze – w najniższym rzędzie.
Nazwa Kolumbia została zaczerpnięta od nazwiska słynnego odkrywcy Krzysztofa Kolumba. Co ciekawe, on sam nigdy tu nie dotarł. Sami Kolumbijczycy zaś często mówią o niej „Locombia”, czyli szalony kraj. A rum to smakowity sposób na poznanie istoty tego szaleństwa.