Banalne przyczyny

Po co nam skomplikowana wiedza na temat wina? Żeby podnosić mniemanie o sobie? Robić dobre wrażenie? Zapewniać dostęp do jakichś hermetycznych środowisk?

Zapewne i tak. Ale czy warto – w obliczu tak niepewnych celów – poddawać swój umysł katuszom? Zapamiętywać egzotyczne nazwy nikomu nieznanych regioników, uczyć się imion szczepów, których nikt nie wymawiał dziesiątków lat – stąd też brzmienie ich nazw pozostanie w swym najgłębszym rdzeniu do końca niewiadomą.

A po umyśle – czy warto męczyć ciało? Jeździć w zakazane regiony, przedzierać się przez krzaki, co noc w innym miejscu składać głowę. Nad ranem poszukując porozumienia z coraz to bardziej oddanym swej pracy winiarzem. A przez to coraz trudniej osiągalnym dla świata. Narażać się na niechęć, czasem wyzwiska czy wręcz szczucie inwentarzem domowym – by wreszcie móc dostąpić rozkoszy degustacji.

Bo wszystkie te dyskomforty służą temu, by ostatecznie móc siorbnąć, zabulgotać – porównać, zapamiętać, zapisać. Czy warto więc? Po co nam to wszystko?

Ostatecznie odpowiedź jest na miejscu – bo cały trud, wiedza i doświadczenie są w gruncie rzeczy dla banalnej przyczyny. Wiemy coraz więcej po to, by kupować coraz taniej. Niby mało wzniosłe – ale satysfakcja nie do przecenienia.