Pewien stary austriacki okólnik z 1792 r. dotyczący spraw podatkowych, który wpadł w moje ręce, przypomniał mi jedną z ciekawszych, a nieznanych szerzej historii z dziejów wina w Polsce.
„Milsze jest to piwo, które mieć z własnej ziemi możemy, niżeli to winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...), w którym z rąk nieprzyjaznego cudzoziemca połykamy niewolę”. Któż mógł wyrazić tak radykalne wezwanie? Zapewne tylko zawodowi historycy filozofii skojarzą słynne dzieło polskiego oświecenia – Uwagi nad życiem Jana Zamoyskiego (1787). Stanisław Staszic, autor tych słów, kojarzony jest z wieloma wiekopomnymi dokonaniami, jak choćby badaniami surowców naturalnych Karpat czy pracami filozoficznymi dotyczące ratowania Rzeczypospolitej. I to właśnie te ostatnie odsłaniają niezwykłe winne dylematy i rodzący się w bólach patriotyzm gospodarczy.
Kieliszki pod zaborami
Interesujący jest kontekst wypowiedzi Staszica, spójrzmy na dłuższy cytat: „Gdyby każdy Polak równie ze mną dobrze życzył krajowi, powiedzielibyśmy wszyscy: «milsze jest to piwo, które mieć z własnej ziemi możemy, niżeli to wino, w którym z rąk nieprzyjaznego cudzoziemca połykamy niewolę»”. Widać tu ewidentnie patriotyzm gospodarczy, który rodził w oświeconych umysłach dalekich od romantycznych zrywów. Raczej wynikał on ze zrozumienia znaczenia imperializmu gospodarczego austriackiego zaborcy. Stąd pojawił się radykalny pomysł… porzucenia obcego wina. Apelował Staszic do jedności ponad podziałami: „Niechaj nie interesowani koło wina Polacy raz przynajmniej jednomyślnie zgodzą się i rzekną: odtąd wina i innych trunków do Polski wprowadzać wolno nie będzie”. Sam chyba jednak niezbyt wierzył w ścisły zakaz, stąd postulował zaporowy podatek wynoszący 60%!
Zgoda narodowa i uczucia patriotyczne wystawione zostały na niezwykłą próbę. Wszak wino węgierskie, zwłaszcza tokajskie, stanowiło istotną część polskiej tradycji. I tak patriotyczna kultura kulinarna starła się z patriotyzmem gospodarczym skutecznie obrzydzając ten ostatni rodakom ku cichej uciesze zaborców. Oświeceniowi scjentyści okazali się nierozważni na miarę romantyków! Światłe rady Staszica okazały się zaś czczym moralizatorstwem. Zaborca zaś konsekwentnie chronił własną produkcję.
Ojczyzna albo wino
Tragiczne dylematy wyboru między winem a patriotyzmem są jednym z zapomnianych skutków rozbiorów. Może trudno w to uwierzyć, ale wino było ważnym narzędziem imperialnej polityki gospodarczej Austrii. O tej odległej historii, gdy wino austriackie i węgierskie nabierało cierpkiego posmaku geopolityki i przemocy przypominają dziś zachowane okólniki. Są niemymi świadkami niebywałej roli, jakie wino odegrało w czasach porozbiorowych. Kolonizacja dokonywała się bowiem również poprzez wino.
Na przykład w okólniku z 20 lipca 1792 roku wydanym we Lwowie czytamy m.in.: „Najjaśniejszy Pan dla wsparcia dziedzicznokrajowych produktów wina[…] rozporządzić raczył[…] żeby zagraniczne wina[…] na nowo pod powszechny zakaz wprowadzania podpadały”. Dbałość o interesy cesarskie była ściśle zaplanowana i dość konsekwentnie wdrażana. Polscy miłośnicy wina musieli więc, nolens volens, wspierać zaborcę.
Stąd patrioci na odzyskanym skrawku Królestwa Kongresowego próbowali wybić się na niepodległość sadząc winnice i sprowadzając francuskich winogrodników. Warszawskie winiarstwo i winogrodnictwo stało się oświeceniową odpowiedzią na geopolitykę – o wiele szczęśliwszą od pomysłów Staszica.
Dzisiejsi polscy winogrodnicy i winiarze mogą się zatem czuć dziedzicami oświecenia. Podobnie i my, którzy wybieramy polskie etykiety. Cieszmy się, że zamiast pomysłów Staszica zastąpienia obcego wina rodzimym piwem (jakby ono nie było wspaniałe) mamy dziś pod ręką coraz doskonalsze efekty nadwiślańskiej produkcji. Po raz pierwszy od wieków patriotyzm nie musi się już kłócić z miłością do wina.