Białe wino jako cena sławy?

Najgorszą rzeczą w show-businessie jest cisza. Można być twórcą doskonałym, artystą totalnym – ale jeśli nie mówią o tobie, a wszystko trafia do szuflady – jesteś bezużyteczny, finansowo skończony.

Kino ostatnio nie daje zbyt wielu powodów do radości. Filmy, po obejrzeniu których wrażliwy widz chciałby jak najszybciej zapomnieć zapomnieć, nie są tym, do czego się tęskni. Im więcej takich porażek oraz im większe zażenowanie, z którym opuszczamy salę kinową, tym większy brak zaufania do X Muzy.

Autor widmo Romana Polańskiego wszedł na ekrany nie tylko jako kolejna kreacja słynnego twórcy. Ze względu na sytuację reżysera otoczyła go dziwna aura refleksji, do jakiego stopnia świat przedstawiony jest odbiciem jego aktualnej sytuacji życiowej. Gdzie w filmie można odnaleźć jego lęki i fobie. Być może dla dużej części widzów to będzie podstawowym problemem w odbiorze filmu. I – a to w zasadzie można już gwarantować – aresztowanie i proces Polańskiego staną się głównym powodem ich wizyty w kinie.

Dodatkowo Autor widmo grany był początkowo wyłącznie w multipleksach. Dość specyficzna widownia tych przybytków odbiera film w sposób równie entuzjastyczny, jak robiła to w przypadku Avatara czy Parku Jurajskiego.

Dobrze to czy źle? Z punktu widzenia ekonomii – niewątpliwie świetnie. W kontekście rozumienia – chyba również dobrze. Podstawą do wyciągania wniosków w wielu wypadkach jest stworzenie możliwości, by rozpoczął się proces myślowy. I kto wie, czy część widzów Autora widmo nie zechce powrócić do wcześniejszych filmów Polańskiego.

A z punktu widzenia krytyka? Być może to historia osaczenia. Tylko kto jest ściganym? Pierwszy „widmo” spisujący biografię byłego premiera? Jego następca – w tej roli rzeczywiście świetny Ewan McGregor? Czy sam premier, działający – jak pacynka – w sieci stworzonej przez CIA, w której sznurki pociąga osoba mu najbliższa, czyli żona?

Jeśli tak na to patrzeć, to może najbliższe prawdy – o sile wyzwolenia dzięki tworzeniu – stanie się podążanie tropem Ewana. Z odtwórcy staje się nagle autorem, idzie świeżo odkrytym tropem i jego decyzje piszą rzeczywistość. W gruncie rzeczy nie jest istotne, jaki jest finał opowieści – czasem historia zaczyna żyć własnym życiem i niesie autora, niczym narowisty koń.

Polański pokazuje przy tym świat elity – cóż z tego, że zepsuty. Wyjątkowość ludzi tego kręgu wynika z różnych przyczyn – pieniądze, sława, pozycja, gust – nieważne. Świat elit jest niedostępny dla zwykłych śmiertelników. Strzegą go ochroniarze, woda, otaczająca wyspę, zasieki. By doń wejść, trzeba mieć przepustkę – wkupić się czymś, co z reguły jest kwestią przypadku i w żaden sposób nie zależy od woli tego, który pragnie stać się częścią tego lepszego życia.

Czasem starczy pewna umiejętność (autorzy widma), małżeństwo, pieniądze, wpływy, władza. Ale w żadnym razie uczestnictwo w świecie elit nie jest kwestią obiektywnych zasług. Musi coś zaiskrzyć, czasem trzeba się ubrudzić, trochę poniżyć, trochę sponiewierać. I wtedy, może… Lecz, gdy już staniesz się częścią stada – pamiętaj, jesteś w nim w jakimś sensie na zawsze.

Bo choć życie w tej rzeczywistości przypomina więzienie – to ilu z was (pyta reżyser) chciałoby się tam znaleźć? I za jaką cenę?

A co potem? Pijemy białe wina biodynamiczne z Napy – jak bohaterowie filmu – choć nikt z nas tak naprawdę ich nie lubi. Ale – jak widać – obecnie białe biowino jest częścią tego stylu życia i trzeba je pić, by nie wypaść z roli.

To zapewne nie jedyny z dyskomfortów, na które narazić może nas przynależność do elity.

 

Autor widmo (The Ghost Writer), 2010 r., reż. Roman Polański, obsada: Ewan McGregor, Jon Bernthal, Kim Cattrall, Pierce Brosnan.