Kaszub w krainie korka i wina

Burza nad Douro
Burza nad Douro | fot. Przemysław Michna

Z okazji wydania 100 numeru ogłosiliśmy konkurs „Moja winna wyprawa” prosząc czytelników, by opisali swoje winiarskie przygody. Otrzymaliśmy blisko dwadzieścia ciekawych tekstów, spośród których do publikacji wybraliśmy ostatecznie dwa. Tekst Przemysława Michny publikujemy poniżej, zaś tekst Damiana Buraczewskiego „Poza kontrolą” będzie można przeczytać w 101. numerze magazynu „Czas Wina”.

Moja winna wyprawa zaczęła się jakiś czas temu, a właściwie ponad dwadzieścia lat temu. Wiele było po drodze sukcesów, jak i kilka spektakularnych porażek, kwitowanych przez moją żonę i zarazem moją najwierniejszą towarzyszkę winnych poszukiwań słowami „a może kupiłbyś coś pijalnego”. Jako że ma uparta, kaszubska natura słabo znosi porażki, postanowiłem trochę się douczyć. Książki, gazety i degustacje to była „jedyna słuszna droga”. Wówczas w moim telefonie pojawił się głos Pani Łucji z Klubu Domu Wina, który co miesiąc od 12 lat rekomenduje mi kartony przewodników po świecie winiarskim, oczywiście w najbardziej przyswajalnej, płynnej postaci. Kolejnym krokiem był wyjazd na wycieczkę winiarską. Pierwszą z nich odbyliśmy z Wojtkiem Giebutą do Wiednia, aby rozkoszować się nie tylko winem, ale też operą. Cóż to była za wspaniała premiera w Wiener Staatsoper, a zarazem początek mojej miłości do grüner veltlinera, trwającej po dziś. Wojtek w nieodzownej apaszce, ukrywający głęboko w swoim freudowskiem id miłość do jazzu, z wielką estymą opowiadał nam o winie, operze i sztuce.

Przejdźmy jednak do sedna mojej opowieści – wyprawy do Portugalii. Ten przepiękny kraj był już dla mnie wcześniej celem podróży. Piękno jego przyrody, architektury, saudade, najlepiej wyrażone w fado, ale także odrębna, wielowiekowa kultura winiarska były już mi nieco znane. Mimo to, ruszyłem na nowy „specjalistyczny” podbój Portugalii. Naszą przewodniczką podczas tej wyprawy była Dorota Romanowska oraz nie odstępujący jej na krok, a właściwie nie odrywający się od jej pleców, Stefan. Gdyby nie to, że Stefan to plecak, to z całą pewnością cała męska część wycieczki byłaby o niego zazdrosna. Pierwszym przystankiem podróży była Quinta Las Lagrimas w Coimbrze. To tu zaczęliśmy naszą przygodę z kuchnią i winami Portugalii. Nie obyło się bez bacalhau, czyli dorsza, którego każda szanująca się portugalska gospodyni umie przyrządzić na 365 sposobów. Nasza wycieczka była zaplanowana tylko na 8 dni i może dlatego nie pokryliśmy się pod jej koniec łuską. Na szczęście kuchnia Portugalii to nie tylko dorsz i inne stworzenia morskie, ale także najwyższej jakości wieprzowina z czarnej, portugalskiej świni. To rarytasy, których nie można nie spróbować. W czasie pierwszej kolacji okazało się, że jeden z uczestników wycieczki ma urodziny. Jednak na tym się nie skończyło. W kolejnych dniach jubilatów było coraz więcej, a niektórzy mieli urodziny kilka dni pod rząd!

Następnego dnia ruszyliśmy do Dão. Tu czekała nas wizyta w Quinta do Cerrado, gdzie skosztowaliśmy wyśmienite, białe encruzado, choć w Dão jest tylko jeden król, a właściwie królowa – touriga nacional. I mimo tego, że Portugalia to królestwo win kupażowanych, touriga w czystej postaci wstrząsnęła mną do głębi. Ciemne owoce, nuty przyprawowe, mocne taniny i ogromna wyrazistość to cechy, które w niej pokochałem. Pogoda postanowiła dostosować się do mojej porażonej piorunem winiarskiej duszy i nagle rozwinął się cyklon tropikalny. Wśród błyskawic, ulewnego deszczu, drżąc o własne życie, dotarliśmy krętymi drogami do Quinta Nova. Nie widząc za wiele, trafiliśmy do restauracji, która szybko z czarnych chmur i potoków wody płynącej z nieba przeniosła nas do niebiańskich krain doznań kulinarnych i winiarskich. Portfolio ich win, szczególnie czerwonych, wytrawnych, będących kupażami typowych dla Douro winogron, takich jak touriga nacional, tinto cão, tinta roriz, tinta barroca i wielu innych, pokazało nam, że Douro to nie tylko słodkiewino o dużej zawartości cukru naturalnego lub dodanego.. porto.

Widok na Lizbonę
Widok na Lizbonę| fot. Przemysław Michna

Po burzy zawsze przychodzi słońce – tak było i następnego poranka. Gwałtownie przebudzony pragnieniem napicia się dla odmiany po prostu wody wstałem, odsłoniłem zasłony i zaniemówiłem, a chcę zaznaczyć, że milczenie nie jest moim stanem fizjologicznym. Widok roztaczający się z okien na rzekę Douro i jej dolinę był nie do opisania, to po prostu trzeba przeżyć. Błękitne niebo, niebieska wstęga rzeki oraz tarasowo układające się zielone krzewy winorośli, na których mieniły się dojrzałeokreślenie degustacyjne stwierdzające, że wino osiągneł... (...) fioletowe grona. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko obudzić żonę i podzielić się zachwytem. Na nią chyba też ten widok wywarł kolosalne wrażenie, gdyż wyjątkowo nie zostałem skarcony za zmuszanie do wczesnego wstawania w czasie urlopu. Dalsza część dnia przyniosła wiele okazji do kolejnych zachwytów. Rejs rzeką, widok pracowników ugniatających stopami winogrona w lagares – wielkich granitowych zbiornikach, czy też pierwsza degustacja Porto Fonseca w Quinta do Panascal to była nie tylko radość dla naszych oczu, ale też kubków smakowych. To wszystko okraszone było ogromem wiedzy przekazywanej w przystępny sposób przez Dorotę oraz tych, którzy te ambrozje produkują.

Rejs rzeką, widok pracowników ugniatających stopami winogrona w lagares – wielkich granitowych zbiornikach, czy też pierwsza degustacja Porto Fonseca w Quinta do Panascal to była nie tylko radość dla naszych oczu, ale też kubków smakowych.

Następnego dnia kolejna niespodzianka – wizyta w fabryce korka naturalnego, należącej do rodziny Amorim. Dzięki niej, już nigdy nie będę korka traktował jak wcześniej i rozumiem dlaczego sommelierzy potrafią obchodzić się z nim z takim namaszczeniem. Dzień zwieńczyliśmy oglądając potęgę oceanu w Espinho oraz napawając się wyśmienitą kuchnią i winami w tradycyjnej restauracji Os Castelhanos. Tam zaskoczono nas sposobem otwierania wina, nie jakimś zwyczajowym, za pomocą szabli. Po prostu odcięto fragment szyjki butelkityp butelek o różnym kształcie, pojemności i kolorze, pr... rozgrzanymi nożycami, aby fragment korka nie dostał się do wina. Muszę przyznać, całkiem to pomysłowe, ale w domu wykonalne tylko wtedy, gdy masz tradycyjną kuchenkę gazową a nie indukcyjną. Zaopatrzeni w ogrom wiedzy dotarliśmy wreszcie do Porto, a właściwie do położonej na lewym brzegu Douro Vila Nova de Gaia i tam na bez mała cały dzień staliśmy się mieszkańcami podziemi, zwiedzając kolejne piwnice z dojrzewającym porto: Sandeman, Kopke, Taylor’s. Po kilku godzinach i degustacjach już nie obce nam były tajemnice tego genialnego, słodkiego, wzmacnianego wina. Wszyscy już wiedzieliśmy co to ruby, tawny, LBV, colheita, crusted, vintage(fr., ang.) – winobranie, rocznik.. port, w jakich beczkach czy butelkach i jak długo jest przechowywane, z czym je pić, a nawet które lepiej pasuje do gorzkiej belgijskiej czekolady, a które do jajka niespodzianki. Jeszcze tylko spacer po Porto w towarzystwie wyjątkowej przewodniczki o polskich korzeniach, ostatni rzut oka na azulejos i czas ruszać do ostatniego przystanku naszej podróży – stolicy. W Lizbonie, po posileniu się przepysznymi pastéis de Belém, udaliśmy się wieczorem do Clube de Fado, gdzie w oparach saudade, dobrego jedzenia i wina zakończyliśmy naszą podróż.

Degustacja Porto
Degustacja Porto | fot. Przemysław Michna

To właśnie po tej wyprawie nabrałem jeszcze większego przekonania, że w moich żyłach płynie nie tylko kaszubska krew. Co prawda nie zmieniłem imienia na Alfons, jak większość portugalskich władców, ani nie zużywam ogromnej ilości żelu, jak obecny „król” Portugalii Cristiano Ronaldo, ale odnalazłem w sobie wielkie pokłady miłości do wszystkiego co portugalskie, a szczególnie do portugalskiego wina.