Kierunek Wino. Nowa książka Pawła Gąsiorka już w sprzedaży!

Autor bestselerowego zbioru felietonów Dobre klimaty wraca z zupełnie nową propozycją. Kierunek winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...) to książką podróżnicza i osobista, zapraszająca czytelnika do miejsc, które Pawłowi Gąsiorkowi są szczególnie bliskie. Zapraszamy do przeczytania fragmentu wstępu.

Książka dostępna w PROMOCJI PRZEDSPRZEDAŻ w specjalnej cenie i z autografem autora do 12 grudnia 2022. Sprzedaż i więcej informacji w księgarni czaswina. pl

Pierwsze wino

Czy pamiętacie jeszcze swoje pierwsze wino? Nie mam tu na myśli tego wstydliwego, wieloowocowego, „patykiem pisanego”, chyłkiem wychylanego w autobusie w czasie klasowej wycieczki do Ciechocinka czy Zakopanego. W moim przypadku była to rowerowa przejażdżka po lesie Wolskim pod Krakowem z koleżankami i kolegami z ósmej klasy.

Chodzi mi o to prawdziwe, poważne wino i o moment świadomego picia, kiedy zwróciliśmy uwagę na to, co mamy w kieliszku, i na to, co potem odczuwamy. Ja tę chwilę pamiętam doskonale. Po trzydniowej podróży z Polski dotarliśmy właśnie do hiszpańskiego wybrzeża, małej rybackiej wioski Port de la Selva w Alt(niem.) stary, dojrzały.. Empordá, gdzie zasiedliśmy do stołu w małej knajpce na centralnym, nadmorskim placyku wioski.

Zdecydowaliśmy się na menu del día, czyli menu dnia (gazpacho, paella marinera i crema catalana). Ale to nie jadłospis przykuł naszą uwagę, ale wybór napoi wliczonych w cenę. Do wyboru była woda lub wino (białe, czerwone lub różowe). Wybraliśmy oczywiście litr wina. Padło na różowe, bo najbardziej uniwersalne. Mniej więcej na tym kończyła się wtedy moja wiedza o winie.

Było niezłe. Dobrze schłodzone, pasujące do dań. Spełniało w zupełności nasze niezbyt wyszukane wówczas oczekiwania. To wino pamiętam do dziś. Nie jego smak, nie jego aromat (wątpię, czy w ogóle miało jakikolwiek). Pamiętam to wino jako archetyp tego, co rozumiem jako wino na co dzień. W winiarskiej Hiszpanii, w 1992 roku, kiedy wydarzyła się opisana powyżej historia, jego cena równała się cenie wody. Było tanie, zimne, pasowało do dań, do miejsca, czasu i okoliczności.

Jak to się zaczęło?

Trzy lata później dane mi było spędzać elegancką kolację w sopockim Grand Hotelu. Czasy to były postkomunistyczne, hotel był jeszcze przed kapitalnym remontem. W obsłudze sali przeważali starsi, wykształceni w orbisowskich szkołach kelnerzy. Tacy też obsługiwali nasz stolik, jedyny zresztą zajęty tego wieczoru, w środku lutowego tygodnia. Dla nas była to ważna kolacja, przypieczętowująca długo trwające negocjacje w naszym korkowym biznesie. Gośćmi byli Hiszpanie z Barcelony. Jak mają to w zwyczaju, zamówili cavę. Doświadczony orbisowski kelner przybrał profesjonalna minę i udając, że wie, o co chodzi, odparł, że niestety w tym momencie jej nie ma. Niezrażeni tym faktem Hiszpanie zaproponowali więc francuskiego szampana. W końcu jak nie ma cavy, to Hiszpan z Barcelony jest w stanie przełknąć champagne. Twarz kelnera przejaśniała, wróciła pewność siebie. To słowo znał. Z niekłamaną troską w głosie odpowiedział, że szampana też nie ma. „Co zatem jest?” – zapytał bezradnie Antonio, nasz hiszpański gość? „Sovietskoje Igristoje” – odparł z kelner, dodając, że wszystkim gościom bardzo smakuje. Hiszpanie ucieszyli się bardzo. Nigdy nie pili radzieckiego szampana. Chyba nawet im trochę ulżyło, że nie będą musieli poniżać się do picia francuskiego. Jeszcze tylko upewnili się, czy jest dobrze schłodzone, i parę chwil później wyłonił się kelner krzepko dzierżąc w dłoni prawdziwego radzieckiego szampana. Profesjonalnie zaprezentował etykietę. W tym czasie jego kolega sprawnie rozstawiał przed nami płaskie czarki, które wówczas były orbisowskim standardem kieliszków do musujących win. Trzeba przyznać, kelner miał dużą wprawę w otwieraniu szampanów. Elegancko pozbył się koronki aluminiowej owijki. Równie zręcznie zdjął druciany koszyczek.

I tu zaczęły się schody. Korek – a był to solidny, biały, plastikowy korek – nie chciał wyjść. Kelner, chłop solidny i krzepki, łatwo nie dawał za wygraną. Na różne sposoby próbował go podważyć, przekręcić, obrócić, poluzować, ale nic nie pomagało. Zawołał kolegę (tego od płaskich kieliszków). Próbowali razem. I nic. Korek nie wychodził. Całe wieki w zawodzie, lata przepracowane na sali, tysiące otwieranych butelek Igristoje. A tu nic. Jak siedział, tak siedzi. W końcu zadecydowali. Idziemy z nim na zaplecze. Tam są stosowne narzędzia. Jak postanowili, tak zrobili. Pomogło. Po krótkiej chwili pojawili się z otwartą butelką.

… Jeśli chcesz wiedzieć, jak potoczyły się losy butelkityp butelek o różnym kształcie, pojemności i kolorze, pr..., kolacji oraz winiarskie losy autora – sięgnij po książkę!

SKOMENTUJ

Wprowadź swój komentarz!
Proszę podać swoje imię