Melodia słów

 

Słowa to nie korkociągi. Wszystkich uszu nie otworzą – a nawet niektóre z nich zatkać potrafią na zawsze.

 

Załóżmy, że mamy właściwe wyczucie języka. Nie damy się złapać na tani patos, nie zwodzi nas łzawy ton. Niechętnie „oddajemy hołd”, nie wydaje nam się słuszne „kultywowanie pamięci”. Jeśli już, to po prostu pamiętamy – bo pamięć jest ważna, a istotne historie powtarzamy innym. Bo czasy są narracyjne i my dzisiaj podobnie lubimy opowieści, jak babki z zapadłych wiosek setki lat temu…

Więc o winie też opowiadamy. Tylko jak traktujemy je na co dzień? Czy zbywamy zdaniem: „Fajne winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...) wczoraj wypiłam” – czy też postanawiamy skonsternować odbiorcę frazą: „Głębia wczorajszego enologicznego doznania sprawiła, że wieczór uzyskał nowy – rzecz można, hmmm… bordowy wymiar. Suknia, ogon, łzy – harmonia tanin łagodnie-aksamitnych, z balansem dokładnie pośrodku wiśniowo-czereśniowych regionów. Całość muśnięta, otulona wręcz sugestią tytoniowego dymu, i czekolady – tak gorzkiej, że cykoria wyda się przy niej słodka. A wszystko to zdaje się nie mieć końca – trwa w ustach, w nosie, w pamięci….” – i tak dalej, i tak dalej.

Tu zagadka: po którym z opisów, rozmówca odważy się zadać jakiekolwiek pytanie? A ważne, żeby mówić o winie – prawda? Mniej się go pije głupio, częściej rozumie, więcej poszukuje – prawda? Więc po którym z opisów rozwinie nam się dialog?

Myślicie zapewne, że po pierwszym? Czasem tak, czasem nie – wszystko zależy od rozmówcy. I naszego wyczucia. Bo lekko nie ma w życiu – szczególnie, gdy mówimy o winie.