Czy jest taki moment, że ludzie przestają pić winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...)?
Może kiedy jest im bardzo źle? Smutno, niedobrze, kiedy nie pasują do świata, a rzeczywistość tak odstaje, że nie da się niczym usunąć różnicy? Nawet winem. A może wtedy, gdy eksplodują radością i nic więcej – nawet wino – nie jest im potrzebne, by czuli, że to najlepsza z sytuacji, w której kiedykolwiek się znaleźli.
A może czasem po prostu jest tak, że winu mówimy: „do zobaczenia”, jak do ludzi, z którymi przez jakiś czas nie będziemy się spotykać. I to nie znaczy, że zepsuły się relacje między nami. Po prostu, w ten sposób dajemy sobie czas, by bardziej zatęsknić. Ewentualnie, później, za jakiś czas, gdy przyjdzie pora – tak jak tęskni się do truskawek.
A może bywa jeszcze inaczej: mamy zakaz – koniec z winem. Całkiem koniec, ani kropli. Niby zdrowe, a lekarz mówi stop. Pragnienie wtedy narasta, dusi wręcz. Na pewno tak się dzieje, zakazana rzecz zyskuje magiczną zdolność przyciągania, staje się najbardziej na świecie pożądanym zjawiskiem. I wtedy rodzi się obsesja. Więc coś zupełnie innego, niż skutki dobrowolnej, życiowej rezygnacji.
A może zdarza się, że rezygnujemy czasowo w konsekwencji dokonanego kiedyś wyboru? Lubimy tylko białe wino, za oknem lodowato – nie wypijemy nic zimnego – więc chwilowo z winem przerwa. Odstawka do lata.
A może jest jeszcze inaczej? – za coś się obrazimy na wino, w czymś nas zawiodło – i wybieramy inne alkohole. Z zemsty, jak to między przyjaciółmi bywa czasem.
Tu mamy jedno zasadnicze ryzyko: jak się człowiek za bardzo odzwyczai, to może całkiem odwyknąć.