Każdy by chciał kiedyś uciec – nieprawdaż? Spakować tylko to, co niezbędne, i porzucić wszystkie uciążliwości dnia codziennego. Czy to pracę, rodzinę, czy psa, co zawsze zbezcześci trawnik sąsiada furiata.
Eskapizm to rodzaj postawy człowieka: można powiedzieć, że gdy dzieje się źle – to wtedy nas nie ma. Ogon pod siebie i, nie oglądając się wstecz, porzucamy w galopie wszystkie kłopoty. I skoro to takie typowe, a nie każdego stać na długie podróże dookoła świata, kino – „wehikuł magiczny” – pozwala nam podróżować między światami. Samo przecież opiera się na stereotypach, ale też staje się ich kreatorem.
Gdzie więc można zwiać, by choć na chwilę utulić skołataną duszę i próbować odzyskać równowagę? Do źródeł wszelkich wejrzeń w siebie, czyli do Indii. Gdzie szukamy zapomnianego smaku życia? W ojczyźnie dolce(wł.) słodki.. far niente, czyli w Italii. I gdy już odczytaliśmy nasz cielesny oraz duchowy brak – musimy je połączyć w jedną, harmonijną całość. I tu rodzi się zagwozdka – gdzie. I mamy: Bali. Jest i szaman, i zabawa, z ducha rozsądek, z życia – seksualność. Plus elementy dobroczynności i medycyny naturalnej rodem z wyspy.
Pieprz emocji, sól racjonalizmu, vegeta duchowości – i zupa w duchu New Age(ang.) wiek, okres dojrzewania.. gotowa. Skosztować może jej każdy. Nazywa się Jedz, módl się, kochaj. Film Ryana Murphy’ego prowadzi widza tropem poszukiwań Julii Roberts.
Julia „zgubiła swój dzwoneczek”, jak mawiała matka Pedro Almodóvara – nie wie, kim jest, nic ją nie cieszy, nie potrafi przeżywać emocji, nie rozumie miłości i siebie w niej. Kolejne związki nic nie dają, rozwód również, podobnie praca. Rusza więc w podróż do Rzymu, Indii i na Bali. Cel: odnalezienie siebie.
Co daje jej Rzym? Bliski związek z pizzą, terapeutę (w postaci karafki z winem), przyjaciół, indyka – bo to jednak film amerykański. I jak twierdzi: „rzeczywiste odzyskanie smaku życia”. Przepiękna scena: częściowo pusty rzymski placyk, para spleciona ze sobą w namiętnym uścisku. Wzrok Julii zawiesza się na nich z wielkim żalem. Pojawia się kelner, stawia przed nią talerz ze spaghetti bolognese. I po chwili wahania – to ono, a nie trudne emocje, zawłaszczy całą uwagę bohaterki.
W rytm arii Królowej Nocy z Czarodziejskiego fletu wręcz erotycznie nawija na widelec kolejne nitki makaronu, wkłada je do ust – i wciąga, całkowicie skupiona na tej czynności. O dziwo – operowe „akcenty” pasują do tego doskonale.
Nie wiem, czy mycie podłogi w aśramie guru w Delhi pomaga na skołatanego ducha. Nie mam pojęcia, czy szamani na Bali są rzeczywiście aż tak zrelaksowani i z taką uwagą traktują swoich gości. Ale wiem, że dobra pizza zaradzi wielu kłopotom. Podobnie jak spaghetti. Crème brûlée. Szparagi. Kawa. Tylko trzeba w to uwierzyć. I pokochać jedzenie. Podobnie, jak codzienne aktywności. Bez złudzeń, że nasz świat nagle ulegnie bardzo ubarwiającej go zmianie.
Bo diabeł tkwi w szczegółach – a najwięcej smaku znajduje się właśnie w codziennych uciążliwościach. By to zrozumieć, trzeba do tego – kto wie – takiego dystansu jak stąd do Włoch, Bali czy Indii. Gdziekolwiek to „stąd” się znajduje. Dobrze się tylko zorientować, że dystans jest już wystarczający. Jeśli będziemy cały czas tak uciekać, to w końcu pizza nam wystygnie.
Jedz, módl się, kochaj (Eat Pray Love), 2010, USA, reż. Ryan Murphy, obsada: Julia Roberts, Richard Jenkins, Javier Bardem.