Z cienia wiatru. Wspomnienie o Hubie Szeremleyu

Huba Szeremley
Huba Szeremley

Początek lat dwutysięcznych, hotel Gellert w Budapeszcie. Niegdyś najbardziej luksusowy hotel w mieście. Gdy się tam spotkaliśmy, dawna sława pozostawała już tylko we wspomnieniach. Nieme mury, niegdysiejsze dekoracje, świadkowie dawnych, innych czasów dziwnie na nas spoglądały. Dobrze pamiętam to pierwsze spotkanie i postać Huby – rosłego, energetycznego mężczyzny z brodą, lekko zdystansowanego do świata, z zapałem opowiadającego o swoich projektach.

Początek lat dwutysięcznych to były jego czasy. Era Huby Szeremleya, spadkobiercy madziarskiego, arystokratycznego rodu, który postanowił wrócić do kraju, z którego trzydzieści lat wcześniej uciekał, ale którego nigdy się nie wyrzekł i który był jego religią.

Wiadomość o jego śmierci dotarła do mnie dzisiaj rano w Barcelonie. Przedziwna zbieżność miejsc i nastrojów. Tajemnicza postać nieodgadniętego, starszego mężczyzny z gęstą brodą, skutecznego przedsiębiorcy z jednej strony i marzyciela z drugiej, jak z tetralogii Cmentarza Zapomnianych Książek Carlosa Ruiza Zafóna. Tyle że nie książki w tej opowieści stanowiły podmiot, lecz winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...).

Tak jak wiele jest zapomnianych książek, wiele zapomnianych win, tak wiele i zapomnianych odmian. Dzisiaj modne i w dobrym tonie jest, produkować wino z lokalnych odmian. Ale kto słyszał o tym dwadzieścia lat temu, kiedy bakator – endemiczna węgierska odmiana – występowała już niemalże tylko w banku genetycznym, a bardzo modna obecnie odmiana kéknyelű ze względu na swoją niską wydajność bliska była eksterminacji. Przywracanie Węgrom i światu zapomnianych odmian to jedna z wielu pasji w życiu Huby.

Urodził się w czasie II wojny światowej. Dzieciństwo i młodość spędził w komunistycznych Węgrzech – miejscu odgrodzonym zasiekami od wolnego świata. Jako potomek arystokratycznego rodu średnio pasował do tamtej rzeczywistości. Pod koniec lat sześćdziesiątych postanowił to zmienić. O jego ucieczce pisała prasa całego wolnego świata. Przyjaciel Huby z Austrii, by mu w niej pomóc, wyrobił sobie licencję amatorskiego pilota. Wypożyczonym samolotem przeleciał jakoś przez węgierską granicę i wylądował na autostradzie pod Budapesztem. Tam czekał już Huba ze swoim synem László. Szybko wskoczyli do awionetki i odlecieli do wolności.

Potem uciekał jeszcze raz, kiedy rewolucja islamska ogarnęła Iran. Jako człowiekowi związanemu z ostatnim szachem groziło mu niebezpieczeństwo. Pokonał zamkniętą granicę kraju i rozpoczął swój biznesowy afrykański sen. Uczestniczył w elektryfikacji Nigerii i innych afrykańskich krajów, na czym zbił prawdziwą fortunę. Jak po latach z uśmiechem wspominał na tarasie swojej restauracji w Badacsonyregion winiarski w zachodnich Węgrzech, leżący nad półn... (...) nabawił się wtedy africanitis, czyli nieuleczalnej choroby miłości i tęsknoty do Afryki, jednostki chorobowej, na którą często zapadają biali.

Gdy w Europie nastała nowa „Wiosna Ludów” końca lat osiemdziesiątych, Huba powrócił na Węgry. Swoją fortunę zaczął inwestować w ziemię rolną, wykupując powoli dawne ziemie Szeremleyów nad Balatonem, w tym budynek historycznej rodzinnej winiarni. Ziemię obsadzał czerwonymi odmianami, które w okresie komunizmu zostały zupełnie zarzucone w Badacsony. Władze państwowych borkombinatów zadecydowały, że nad Balatonem uprawiać się będzie wyłącznie odmiany białe i produkować białe wino. Huba komentował potem, że to prawdziwie węgierski „red paradox”.

Był zwolennikiem, wręcz wyznawcą zrównoważonej produkcji rolnej i unikania monokultury. Część jego ziemi produkowała wino, inne części były pastwiskiem, gdzie w naturalny sposób hodowane były dawne gatunki bydła szürke marha után, czy węgierskiej świni mangalicy. Kiedyś nawet wpadł na nigdy niezrealizowany pomysł introdukcji hodowli polskiej czerwonej rasy krów na Węgrzech. Pamiętam, że próbowałem wspomagać ten projekt, z którego w końcu nic nie wyszło.

Polityczną siłę Węgier widział w tradycyjnych gospodarzach rolnych. Był jednym z twórców Partii Gazdowskiej, która z polskiej perspektywy byłaby czymś w rodzaju przedwojennego polskiego PSL-u. Kilka ostatnich lat swojej aktywności biznesowej i politycznej spędził w sądach. Viktor Orbán nie tolerował nikogo bardziej węgierskiego niż on sam.

Huba Szeremley – epicka postać, który pewnie lepiej czułby się w towarzystwie Lajosa Kossutha, Sándora Petőfiego – bohaterów węgierskiej Wiosny Ludów – niż sobie współczesnych węgierskich polityków.

Pojawił się na nabrzeżu balatońskiej mariny, kiedy z Robertem Makłowiczem i Ewą Wachowicz kręciliśmy kolejny odcinek Podróży Kulinarnych. Wtedy widziałem go po raz ostatni.

Kochał żeglarstwo, kochał wiejący nad Balatonem wiatr. Towarzyszył mu on do końca.

Piętnastego maja 2021 roku powiał dla niego ostatni raz. Na niebie przez chmury przebijało się słońce. Ostatni raz popatrzył na spokojną balatońską toń.

I odszedł do cienia wiatru.