Villafranca del Bierzo
Magiczne miejsce na szlaku

 

Można tu dojechać szosą oznaczoną na mapie kolorem zielonym, co sugeruje, że jest to ruta pintoresca – droga szczególnie malownicza. I rzeczywiście na takie miano w pełni zasługuje.

 

Najlepiej jednak do tej niewielkiej miejscowości położonej w górach dojść na piechotę – tak, jak od wieków wędrują pątnicy pielgrzymujący do grobu św. Jakuba – polną drogą wiodącą z oddalonej o 30 kilometrów Ponferrady. Trzeba przejść obok XII-wiecznego romańskiego kościoła św. Jakuba, potem w dół schodami obok średniowiecznego schroniska dla pielgrzymów, następnie wzdłuż gotyckich murów kościoła Franciszkanów i już jesteśmy w centrum, w Villafranca del Bierzo.

Fot. W. GiebutaTo małe miasteczko, założone w XI w. przez Franków, usytuowane jest w górach z dala od wielkich miast i głównych szlaków handlowych. Swoją sławę i wszystko, co posiada, zawdzięcza szlakowi pielgrzymiemu, który przebiega tędy od czasów średniowiecznych. To właśnie dla pątników z całej Europy wybudowano w tej niewielkiej miejscowości kilka kościołów klasztornych oraz schroniska, gospody i hotele, których kamienne mury spotykamy na każdym kroku, spacerując po wąskich, wspinających się w górę uliczkach. W tutejszym kościele św. Jakuba znajduje się Puerta del Perdón. Pielgrzym, który tu dotarł, a nie miał już więcej sił, by wędrować dalej do grobu apostoła w Composteli, mógł w tym miejscu dostąpić takich samych łask, jakby ukończył pielgrzymkę, pod warunkiem, że przekroczył owe drzwi przebaczenia. Z tarasu przed kościołem roztacza się panorama na całe miasto. Z jednej strony widać ruiny potężnego renesansowego zamczyska Palacio de los Marqueses, z drugiej, nad kamiennymi dachami średniowiecznych domów wznoszą się wieże i dzwonnice kościelne pięknie rysujące się na tle gór często porośniętych sadami lub winnicami. Wąskimi, stromymi uliczkami można zejść do plaza mayor, głównego placu miasta.

Szczaw czy botwinka

Zajęliśmy miejsca przy stoliku jednej z dwóch restauracji położonych przy rynku. Cóż można zamówić po całym dniu wędrówki (wprawdzie automobilowej, ale jednak)? Oczywiście menu dnia. Zupa, danie główne, deser i woda lub winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...) do picia. Ten ostatni wybór zawsze zastanawia i fascynuje wszystkich przybyszów z krajów niewiniarskich takich jak Polska. Czy to możliwe, że w restauracji butelkatyp butelek o różnym kształcie, pojemności i kolorze, pr... wina kosztuje tyle, ile karafka(ang. – decanter, fr. – caraffe) dziś naczynie wielofun... (...) wody?! Okazało się, że owszem, możliwe – i to nie byle jakiego wina!
Fot. W. GiebutaCi, którzy się śpieszą lub są głodni, powinni porzucić wszelką nadzieję; tu na wszystko jest czas i na wszystko trzeba poczekać. Na szczęście jest wino. Kelner postawił przed nami butelkę tinto mencía z rodzimej denominacji Bierzo. Mencía jest rzadko spotykanym szczepem winogron, od stuleci uprawianym w tej części Galicji. Kiedyś mistrzostwo w tworzeniu wina z tej odmiany osiągali tutejsi mnisi. Teraz ich śladem podąża młode pokolenie hiszpańskich winiarzy, którzy chcą ponownie odkryć przed koneserami z całego świata potencjał drzemiący w tym regionie i w winogronach, które tu się rodzą. Gdy pierwsze kieliszki są już opróżnione, gospodarz podaje zupę – caldo gallego, co w dosłownym tłumaczeniu znaczy rosół galicyjski, ale poza nazwą z naszym rosołem nie ma nic wspólnego. Jest to, owszem, zupa na wywarze mięsnym, ale z dużą ilością ziemniaków oraz czymś, co wygląda jak liście szpinaku, smakuje jak szczaw, a pachnie jak młoda kapusta. Tym dziwnym, nieznanym liściastym warzywem są grelos.
Próżno szukać w słownikach tłumaczenia tego słowa. W jednym można przeczytać, że to kapusta, w innym, że boćwina lub botwina nawet. Nic bardziej mylnego – grelos to, najogólniej rzecz ujmując, liściasta odmiana rzepy. Warzywo to znane jest w całej Hiszpanii, ale najczęściej spotykane właśnie w Galicji.

Antrykot czy przednia krzyżowa

Fot. W. GiebutaVillafranca położona jest dość wysoko w górach, zatem wieczory są tu nieco chłodniejsze niż na południu kraju. Dobrze więc zjeść gorący galicyjski rosół, nawet gdy nie wie się do końca, co w nim pływa. Zwłaszcza gdy kelner każe nam długo czekać na danie główne zajęty głośną rozmową z sąsiadem, który właśnie przejeżdżał rowerem. Na szczęście jest jeszcze wino, a mencía, rozwijając swój owocowy bukiet, kusi nas coraz bardziej. Dań głównych jest w karcie dość sporo. Wszystkie kończą się frazą con patatas fritas, co oznacza, że jedynym dodatkiem do mięs są frytki. Warto posiedzieć nad kartą dań ze słownikiem, można przećwiczyć całą anatomię krowy, prosiaka, a nawet jagnięcia. Gospodarz z poważną miną przyjmuje wszystkie zamówienia na solomillo, filete de lomo oraz filete de ternera. Po kilkunastu minutach i kolejnym kieliszku wina camarero podaje owe różnorodne mięsa z frytkami. I tu mniej doświadczonemu miłośnikowi kuchni nasunie się jedna myśl: te tak pieczołowicie rozróżniane potrawy w gruncie rzeczy niczym się nie różnią. To po prostu kawałki smażonego mięsa z frytkami. Nie jest to do końca prawda, ale jeżeli komuś wydaje się inaczej, mimo wszystko lepiej zachować to dla siebie. Hiszpanie przykładają wielką wagę do typów oraz rodzajów mięs i naprawdę odróżniają smak wołowego antrykotu od przedniej krzyżowej. Jeżeli zakwestionujesz kulinarną różnorodność iberyjskich dań mięsnych, możesz narazić się na nieprzychylność, a przynajmniej na godne politowania spojrzenie miejscowych.

W górę czy w dół

Fot. W. GiebutaSpożywając skądinąd doskonałe mięsa i popijając coraz to lepszą mencíę, można obserwować przepływających przez rynek pielgrzymów, którzy od samego rana przemierzają miasto tak jak przed wiekami. Tyle że teraz ubrani są w górskie buty, z plecakami, zamiast pielgrzymich lasek dzierżą w dłoniach trekkingowe kijki z tytanowymi końcówkami. Młodzi i starsi, wszyscy zmierzają w stronę rzeki i wysokiego kamiennego mostu, który kilka wieków temu zbudowano dla pielgrzymów.
Za rzeką, przy klasztorze klarysek staje się na rozwidleniu dwóch szlaków. Pielgrzymi trakt odbija w górę i prowadzi wzdłuż stromego zbocza do Composteli. Druga droga, wijąca się wzdłuż rzeki, wiedzie do pobliskiego miasteczka Corullón znanego z najlepszych w okolicy winnic. Jako że nie mamy tyle czasu, by wędrować aż do grobu walczącego z Maurami Jakuba, wybieramy krótszą drogę wiodącą wprost do winnic.