Nasz dom był zawsze bez tajemnic

O greckich tradycjach, symbiozie wspólnej pracy oraz kumpelskim związku ojca i córki z Andrzejem i Mają Sikorowskimi rozmawia Agnieszka Lasota-Wojnicka

AGNIESZKA LASOTA-WOJNICKA: Państwa dom jest bardziej polski czy bardziej grecki?
MAJA SIKOROWSKA: Jest i polski, i grecki. Na pewno zaszczepiliśmy w domu grecką kuchnię, którą wszyscy kochamy, podobnie jak grecką muzykę. Kiedy byłam mała i wyjeżdżaliśmy z rodzicami na wakacje maluchem, jechaliśmy dwa dni i w samochodzie cały czas towarzyszyła nam jakaś grecka kaseta.
ANDRZEJ SIKOROWSKI: Gdybyśmy mieszkali w Grecji, nasz dom byłby zdecydowanie bardziej grecki, a dodawalibyśmy do niego jedynie jakieś elementy polskie. Kuchnia śródziemnomorska w ogóle nam bardzo odpowiada. Czasem żałuję, że w Krakowie brakuje greckich restauracji. Ale wracając do pani pytania: jemy znacznie więcej czosnku i cebuli niż statystyczni Polacy.
MS: Moi znajomi nawet śmieją się ze mnie, że jestem czosnkowo-cebulowa. To bazowe składniki, na których opiera się cała moja kuchnia.
AS: Korzystamy też z powiązań rodzinnych, dzięki którym co jakiś czas jedzie do nas z Aten autokarem metalowa bańka z oliwą. Uważamy, że grecka oliwa, kupiona bezpośrednio od producenta, jest o niebo lepsza niż dostępne w naszych sklepach.
MS: Jednak taka 10-litrowa bańka wcale nie starcza nam na długo!
AS: O tak! Znika niemal w mgnieniu oka! Transportujemy też z Grecji ser feta i oliwki. Czasami przywozimy też z greckich wakacji chałwę. Grecy mają także fantastyczny miód, zwłaszcza attycki. Poza tym w naszym domu je się też koźlinę.
Od paru lat na Wielkanoc wyjeżdżamy do Grecji. Ja jestem bardzo przywiązany do tradycji i nie wyobrażam sobie Świąt Bożego Narodzenia bez prawdziwej choinki i karpia. Ale jednocześnie robi na mnie ogromne wrażenie pascha w Grecji ze światłem i radością, której u nas nie ma. Greckie Zmartwychwstanie jest liturgicznie ważniejszym świętem niż Boże Narodzenie.

Fot. Bartłomiej KędzioraALW: U nas przecież też…
AS: Teoretycznie tak, ale czy nastrojowo? Klimat bożonarodzeniowy jest wszechogarniający! W Grecji natomiast Wielkanoc to radość niebywała, nafaszerowana fajerwerkami.

ALW: A które typowo greckie dania często pojawiają się na Państwa stole?
AS: Z pewnością pita, którą piecze moja żona, przy czym jeśli ma czas i jest w dobrym nastroju, to sama przyrządza płatki ciasta, czyli filo, ale można też kupić je gotowe w sklepie. Takie ciasto faszeruje się potem różnymi nadzieniami, od słodkich zaczynając, a na całkiem wytrawnych kończąc.
MS: Najbardziej typowym nadzieniem jest ser feta z cebulą. Może być też z dodatkiem szpinaku, porów albo z cukinią.
AS: W Grecji nadziewają pitę także mięsem. W ogóle pita pełni tam taką rolę jak u nas obwarzanek. Stoją budki z brytfannami, gdzie obsługujący kroją pitę na plasterki. To bardzo popularna przekąska. Poza tym często mamy też w domu greckie trunki, np. metaksę, na którą ja mówię „babski koniak”; kobiety ją bardzo lubią, bo ma piękny kwiatowy bukiet. Żałuję, że nie mamy dostępu do greckich słodyczy, bo nie potrafimy ich robić, a trudno je eksportować z Grecji. To przede wszystkim syropiasta, czyli nasączone słodkim syropem ciasta. Są one zwykle podobne do ciasta francuskiego, zawierają dużo rozmaitych bakalii i są nieprawdopodobnie słodkiewino o dużej zawartości cukru naturalnego lub dodanego...
MS: Dlatego podawane są z dużą szklanką wody.

ALW: Jakie jeszcze inne trunki pijają Państwo w Grecji?
AS: Prócz metaksy i retsiny oraz znakomitych wytrawnych win jest jeszcze ouzo. To winogronowa wódka zaprawiona nasionami kopru włoskiego i anyżem. Grecy do posiłków piją dużo młodego taniego stołowego wina.
MS: Ja też bardzo lubię retsinę. Początkowo mieszałam ją z colą bądź sokami, ale teraz piję ją w formie czystej.
AS: Z retsiną jest ten problem, że albo się ją znienawidzi, albo pokocha. Ona leżakuje w żywicznych beczkach, nasiąka bardzo specyficznym, lekko piwnicznym zapachem. Niektórych on odstrasza, ja go bardzo lubię.
Gdy jestem w Grecji, uwielbiam jeść świeże ryby i owoce morza, które u nas są raczej niedostępne. Tam smaży się świeże małe szprotki, sardynki na głębokim tłuszczu, a następnie podaje kopiasty półmisek niczym talerz z frytkami. Za tym tęsknię tu w Polsce…

ALW: Które zmysły najbardziej przydają się w Grecji, by ją naprawdę poznać?
MS: Myślę, że dwa: zapachu i smaku. W Grecji życie opiera się na konsumpcji, na jedzeniu. Tam wieczorem rodzina wybiera się do restauracji czy knajpki, by razem zjeść posiłek. Wspólnemu biesiadowaniu poświęca się naprawdę sporo czasu.

ALW: Nie gotują w domu?
MS: Gotują, owszem. Ale często też wychodzą.
AS: Tam w lecie życie zaczyna się po zmroku, gdy już zrobi się chłodno. Dlatego ludzie często siadają do kolacji o godzinie 22, 23. Biesiadowanie w restauracjach jest częścią tradycji greckiej. Dlatego obecny kryzys rzeczywiście im doskwiera, bo uderzył w pewien sposób w ich podstawę – nie stać ich, by biesiadować. My często dziwiliśmy się, obserwując Greków, że zamawiają jakby ponad miarę. Rodzina wstawała od stołu i połowa zamówienia zostawała nie dlatego, że im nie smakowało, ale że tego wszystkiego było za dużo. Plusem jednak było to, że jedzenie w Grecji było stosunkowo tanie i każdy mógł sobie pozwolić na takie szastanie pieniędzmi.
MS: U nas każdy zamawia swoją porcję, którą zjada, ewentualnie dzielimy się sałatką. Tam natomiast podaje się bardzo dużo potraw na małych talerzykach i wszyscy się tym częstują. Można powiedzieć, że to pełna integracja przy stole. Jednym to odpowiada, a innym nie.
AS: Mnie się to podoba – taka wspólnota jedzeniowa.

Fot. Bartłomiej KędzioraALW: To szastanie pieniędzmi przyczyniło się do obecnego kryzysu w Grecji?
AS: To się nawarstwiało, to nie jest efekt wpadki jednego rządu. Myślę, że Grecy jako społeczeństwo ponoszą sporo winy za obecny stan rzeczy. Ale nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że swym nieróbstwem, lenistwem, wygodą doprowadzili do tej sytuacji. Oni są w pewien sposób ofiarą wspólnej Europy, która bardzo chciała ich w swoich szeregach widzieć. Poza tym w Grecji jest wiele rzeczy do zrobienia, oni muszą np. uregulować kwestie nielegalnych imigrantów, tych dwóch milionów Albańczyków, którzy przez wiele lat przechodzili przez zieloną granicę.
MS: Teraz Ateny są opanowane przez Pakistańczyków. U nas byłoby to nie do pomyślenia, by kramy z torebkami z tysiącem rzeczy rozłożonych na prześcieradłach stały na Wawelu. A tam w miejscach kultu pod Akropolem kwitnie handel obnośny!
AS: Pomimo tego, że Grecy są spadkobiercami kolebki cywilizacji kultury europejskiej, to jednak mentalnie bliżej im do Bizancjum czy Orientu. Ten wszechobecny bałagan bardzo im odpowiada. To społeczeństwo, które ma skłonność do anarchizowania, z dużymi oporami poddaje się odgórnym regulacjom państwowym, by wspomnieć choćby nakaz jazdy w kasku na motorze czy zapinanie pasów podczas jazdy samochodem. Europa nie pali w restauracjach, Grecy palą nadal.
MS: Kilka lat temu wielkim hitem w Grecji były podkoszulki z nadrukiem pasów. Lepiej było włożyć na siebie taki T-shirt niż zapiąć pasy.
AS: Oni uważają, że to indywidualna sprawa, czy ktoś się zabije, czy nie. Grecy mają bardzo rozbudzony instynkt „to jest moje”. Myślę, że stąd też wynika ich niechęć do płacenia podatków, fałszowanie danych i sprawozdań europejskich, czy ta już osławiona zabawa z rencistami-stulatkami, którzy dawno w grobach leżą, a pobierają renty…
Z tym wiąże się też sprawa architektury w Grecji. Całe miasta zabudowane są kwadratowymi klockami, budynki mają płaski dach i wypuszczone za zewnątrz media, bo jeśli się nie skończy budowy domu, czyli nie położy dachu, to nie płaci się podatku. Dlatego tam żaden dom nie jest skończony! To wygląda obrzydliwie, ale jest świetnym patentem, by nie płacić podatków. A skoro przez ileś lat tysiące czy miliony ludzi nie płaciło pieniędzy do wspólnej kasy, to w pewnym momencie ta kasa okazała się pusta.

ALW: Czy Grecy i Polacy mają jakieś wspólne cechy narodowe, jeśli można je jeszcze tak nazwać…?
MS: Myślę, że jesteśmy inni. Grecy są ekstrawertyczni, ich emocje są widoczne gołym okiem. Polacy są zdecydowanie bardziej zamknięci, niechętni do uzewnętrzniania uczuć w towarzystwie.
AS: Tam „bezpośredniość” ma inną definicję. U nas brana jest za coś nietaktownego czy niegrzecznego, a w Grecji to normalne, że ktoś obcy w kolejce do lekarza spyta o żonę, dzieci. Ale mamy jedną wspólną cechę na pewno – gościnność.

ALW: Porozmawiajmy chwilę o muzyce. Pani ostatni album Avra, nagrany wspólnie z zespołem Kroke, oznacza początek zdecydowanie solowej kariery i zaprzestanie występów z ojcem?
MS: To takie chwilowe oderwanie się, ja ciągle z tatą występuję. Grecka płyta była od zawsze moim marzeniem, ale śpiewanie dla polskiej publiczności po grecku to wyzwanie, czy zdołam do niej dotrzeć. Obawiałam się też, czy znajdę zespół, który mnie zadowoli i będzie chciał podążyć ze mną greckimi ścieżkami. Spotkałam jednak Kroke i zaczęliśmy współpracę. Chciałam też zarazić polską publiczność Grecją, która nie jest znana.
AS: Mnie z kolei zależało na tym, by Maja pokazała Polakom, że grecka piosenka to nie jest tylko temat z filmu Zorba i tzw. cepelia.

ALW: Śpiewa Pani teksty napisane przez ojca. Nie ma tutaj żadnego konfliktu pokoleń?
MS: Nie. Tato pisze teksty dla mnie. To absolutnie niesamowite, że śpiewając piosenkę taty, czuję się tak, jakbym sama ją napisała.
AS: Ja znam Maję, od dziecka ją obserwuję, więc to nie jest trudne. Poza tym pisałem sporo tekstów dla kobiet, potrafię wejść w mentalność kobiecą. Wielu mówi nawet, że piszę teksty babskie.

Fot. Bartłomiej KędzioraALW: Tytułowy utwór otwierający płytę Sprawa rodzinna opowiada o kumpelskiej relacji między ojcem a córką. Jak taką sytuację można wytworzyć?
AS: Kontakt między ojcem a córką jest trochę jak między mężczyzną a kobietą, zwłaszcza gdy córka już dorasta. Rozmowy dotyczące słabości ojca, jak w tej piosence, mogę przeprowadzać zarówno z żoną, jak i z córką, która tak samo widzi błędy, które popełniam. U nas w domu nigdy nie było tematów tabu, wszystko było na wierzchu. To pewne podejście do wychowania, nasz dom był zawsze bez tajemnic.
MS: Myślę, że greckość tutaj wzięła górę. Mama jest bardzo otwartą osobą, ja też, w domu zawsze rozmawiało się o wszystkim.
AS: Dzieciństwo Mai i jej wiek szczenięcy spędziłem w trasie. Starałem się nadrabiać zaległości ojcowskie, gdy wracałam. Biegałem wtedy z Mają do kina, teatru, zoo. Żona też mi w tym pomogła, bo pomimo tego, że często mnie nie było, Maja miała do mnie zaufanie i traktowała mnie jak partnera. Tata to nie był facet, który z piedestału mówił, jak ma być.
MS: Myślę, że najważniejsze w relacji ojciec–córka jest to, by byli dla siebie kumplami. Kumpelski związek jest bardzo istotny. Dziecko nie powinno się bać rodziców i widzieć w nich intruzów, lecz partnerów do rozmowy. Powinni być przyjaciółmi.

Maja Sikorowska
piosenkarka, pół-Polka, pół-Greczynka, córka Andrzeja i Chariklii Sikorowskich. Zadebiutowała w 1995 roku na płycie Kolędy grupy Pod Budą, której była członkiem w latach 2003–2010. Dziesięć lat później wydała wraz z ojcem album Kraków-Saloniki (status Złotej Płyty), gdzie śpiewała po polsku i grecku. W następnym roku nagrali wspólnie płytę Śniegu cieniutki opłatek, a w 2007 Sprawę rodzinną. Obecnie w ramach solowej kariery koncertuje z zespołem Kroke, z którym wydała w ubiegłym roku album Avra, zawierający 12 utworów w języku greckim.

 

Andrzej Sikorowski
piosenkarz, kompozytor, gitarzysta, autor tekstów. Laureat Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie w 1970 roku, autor większości tekstów piosenek grupy Pod Budą i większości kompozycji. Jego żoną jest Chariklia Motsiou (obecnie Sikorowska), córka greckich emigrantów politycznych, należąca do pierwszego składu grupy Pod Budą. Od kilku lat występuje z Grzegorzem Turnauem w autorskim programie Pasjans na dwóch. Z córką Mają gra koncerty zatytułowane Dwie ojczyzny od 2003 roku, wspólnie wydali trzy płyty. Z okazji 40-lecia pracy artystycznej Andrzej Sikorowski w 2010 roku wydał płytę Zmowa z zegarem.