Smutny koniec Joachima

il. Andrzej Zaręba
il. Andrzej Zaręba

Niewielu znanych mi handlarzy winem zakończyło życie na stryczku. I nie myślę bynajmniej o nieszczęśnikach, którzy na wieść o kontroli celnej lub konieczności stawienia się w ZUS sami zakładają sobie pętlę na szyję.

Myślę o winnych marszandach na naprawdę wielką skalę, których przed surowe oblicze kata przywiodła ręka wymiaru sprawiedliwości. Takich jak niejaki Joachim R., były berliński przedstawiciel firmy Henkel & Co. Sektkellerei.

Po śmierci matki w roku 1902, kilkuletni Joachim wychowywał się pod surowym okiem apodyktycznego ojca, porucznika w Metz, jednym z najlepiej ufortyfikowanych miast niemieckich (obecnie chwilowo należącym do Francji). To tam zdobył wykształcenie (prawie nauczył się pisać) i nawiązał bliską znajomość z produktem, który w sercu magicznego trójkąta Szampania-Mozela-Alzacja niemieckie dzieci wysysały radośnie z mlekiem swoich francuskich piastunek: z białym winem.

Transatlantyk, czyli tam i z powrotem

Miłość do reńskiego wina oraz znajomość języka francuskiego miały wkrótce wyprowadzić Joachima na naprawdę szerokie wody międzynarodowego handlu winem. Osiągnąwszy wiek młodzieńczy wraz z bratem udaje się do Kanady, by tam z czasem powołać do życia skromne przedsiębiorstwo importujące do Ottawy niemieckie wina. Interes rozwija się Joachimowi prężnie, w wolnym czasie grywa nawet (profesjonalnie!) w hokeja, ale dobrą passę przerywa porywczy Gawriło Princip, wywołując I wojnę światową.
Syn adiutanta generalskiego z Festung Metz nie może spokojnie zmieniać korków w starych rieslingach, kiedy w Europie giną jego koledzy. Joachim przemyca się bohatersko w ładowni węgla do portu w Rotterdamie i dołącza do wojsk państw centralnych. Szybko dosłuży się stopnia porucznika, zdobędzie Krzyż Żelazny, zaprzyjaźni z von Papenem, przez chwilę nawet (tuż po wojnie) popracuje w Ministerstwie O-brony. W wydanym w 1919 roku Who is Who umieści nawet swój biogram informujący, że był adiutantem niemieckiej delegacji w Wersalu (nie był, ale któż to wtedy miał siłę sprawdzać!).

Król niemieckiego „szampana”

Miłość do wina okazuje się jednak silniejsza od polityki. Znów powraca do handlu, tym razem głównie winami francuskimi (są to, po prawdzie, w większości te same wina, którymi handlował przed wojną; traktat wersalski przesunął tylko niemiecko-francuską granicę). Przywiązanie do ojczyzny nie pozwala mu jednak zapomnieć o niemieckich sektach. Zasmakował w nich tak okrutnie, że w 1920 roku pojął za żonę Ann Elisabeth Henkell, niezbyt urodziwą córkę Otto Henkella, potężnego producenta do dziś najbardziej znanych niemieckich win musujących, i począł z nią piątkę dzieci, z których dwoje piastowało następnie zaszczytne funkcje w zarządzie firmy Henkell & Co. Sektkellerei.
Sam Joachim, wbrew śmiałym zamierzeniom, nie przejął po teściu przedsiębiorstwa, a jedynie stanowisko dyrektora jego berlińskiego oddziału. W 1920 roku udało mu się także położyć swoje delikatne dłonie (w dzieciństwie grał trochę na skrzypkach) na niemieckim przedstawicielstwie firmy Johnnie Walker. Kto wie, czy to nie dzięki naszemu Joachimowi Republika Weimarska rozsmakowała się w whisky. Jednak już w 1924 roku porzucił Henkella i rozwinął – z dużym sukcesem – własną działalność pod niezbyt wyszukanym, ale bardzo znanym w Niemczech szyldem Import/Export.
Już z początkiem lat 20. Joachim opływał w dostatki: wybudował sobie nawet w berlińskim Schmargendorf wspaniałą willę z kortem tenisowym, basenem i parkiem, w której podejmować będzie swoich, w dużej części żydowskich, kontrahentów. Porzuci ją dopiero w 1938 roku na rzecz pięknej rezydencji austriackiego hrabiego Gustawa von Remintza w Fuschl, którą przejmie po powrocie z placówki dyplomatycznej w Londynie jako nowy minister spraw zagranicznych III Rzeszy. Hrabia wraz z rodziną, zgodnie z życzeniem Joachima, zostanie wywieziony do obozu koncentracyjnego w Dachau.

Od wina do wielkiej polityki

Bo czyż trzeba jeszcze pisać, że w latach 30. nasz bohaterski handlarz winem zbliży się do nowego kanclerza Rzeszy? (Hitler nigdy nie odkrył będących powodem do wielu kpin wśród towarzyszy z NSDAP intelektualnych defektów Joachima – ten bowiem bardzo szybko pojął, że wysoką pozycję wśród doradców Führera zagwarantuje mu pilne notowanie słów wodza, a następnie powtarzanie ich, w dwakroć dobitniejszy sposób, tak by Hitler usłyszał dokładnie taką radę, jakiej sam by sobie udzielił). Czy trzeba pisać, że podejmie następnie urząd doradcy ds. rozbrojenia (tu nie miał, ze stratą dla całej Europy, wielkich sukcesów), a następnie zostanie ambasadorem w Londynie, by pozyskać Anglików dla sojuszu z Niemcami (tu poszło mu jeszcze gorzej: w lutym 1937 roku spieszącego ku niemu z wyciągniętą dłonią króla Jerzego VI powitał żwawym nazistowskim salutem, co mocno naruszyło nietykalność osobistą monarchy i wywołało nie lada skandal). Że wraz ze swoim sowieckim odpowiednikiem podpisze w Moskwie osobliwy pakt, który uruchomi złowrogą maszynę II wojny światowej? Że przyłoży rękę do masowych deportacji i eksterminacji Żydów z terenów okupowanych przez Rzeszę? Czy są to istotne fakty w biografii handlarza winem?
Joachim von Ribbentrop, ten – jak pisał o nim Göring – „mały brudny domokrążca, który kupił sobie nazwisko, wżenił w pieniądze i wślizgnął na posady” na mocy wyroku Międzynarodowego Trybunału Wojskowego w Norymberdze został stracony 16 października 1946 roku. Był pierwszy z całej dwunastki, choć przed nim miał zawisnąć Göring. Ten jednak, po nieskutecznych negocjacjach dotyczących zmiany formy egzekucji (z powieszenia na nieco mniej dotkliwe dla jego honoru rozstrzelanie), spożył w odpowiednim czasie ukrytą w fajce fiolkę z cyjankiem potasu.