Kompleks korkociągu

– Na początku najtrudniej zdobyć akceptację mężczyzn. Trzeba dużo czasu, żeby zaczęli traktować cię serio. Czasem musisz toczyć boje, rozpychać się łokciami – opowiada Francine Picard z Burgundii.

Ma 37 lat, szeroki uśmiech i jasne włosy. Rozwiedziona, urodziła trzy córki. Jest właścicielką posiadłości Château de Chassagne-Montrachet, którą zarządza.

Takich jak Francine w kraju Moliera wciąż przybywa. Kobiet winiarek, sommelierek, pośredniczek w handlu winem, enolożek. Według danych francuskiego Ministerstwa Rolnictwa w 2005 roku jedna czwarta winnych gospodarstw rolnych we Francji znajdowała się w damskich rękach. Kobiety szefują domaines osobiście lub angażują się w ich funkcjonowanie jako córki, wnuczki, siostry i żony producentów wina.

Fot. ArchiwumFanny nad Rodanem

Jest wśród nich „nawrócona” na produkcję wina psycholożka i przewodniczka po zbiorach Luwru. Emerytki, które po zakończeniu pracy zawodowej włożyły oszczędności w kilka hektarów winorośli i bez kompleksów rzuciły się w nową przygodę. Producentki mniej znanych gatunków win i właścicielki najznamienitszych winnic (m.in. Château Margaux i Château Mouton-Rothschild).
Kobiety silne, zaradne i zorganizowane; uparte i pracowite. Często bywają traktowane protekcjonalnie albo z przymrużeniem oka, mimo że zwykle stoi za nimi tradycja rodzinna, wielopokoleniowe doświadczenie, etos pracy. W najgorszym wypadku pasja i determinacja. – Cztery pokolenia kobiet walczyły przede mną o trwanie domaine(fr.) posiadłość, majątek, gospodarstwo... Ta świadomość mi pomaga. Nie mam kompleksów wobec tradycyjnych winiarzy, którzy na południu Francji uosabiają często typ macho – mówi Fanny Molinié-Boyer, od 2000 roku szefująca posiadłości Château BeauBois (Costières de Nîmes, Dolina Rodanu).
Dzień pracy Fanny rozpoczyna się około siódmej obchodem winnicy, potem ma 6–8 godzin obowiązków biurowych. Od sierpnia do października spędza przynajmniej 70 dni w piwnicy. – Zbiór zaczynamy o drugiej w nocy i kończymy w południe. Po południu kontynuujemy od 16 do 19 – opowiada. Od 1996 roku Fanny winifikuje wina BeauBois. Projektuje etykiety, bierze udział w kilku salonach win rocznie, jeździ do klientów zagranicznych. A dwa lata temu jej 11 hektarów objętych zostało certyfikatem rolnictwa ekologicznego. W tym roku powierzchnia ta podwoi się.

Z żeńską pasją

W Cogolin w pobliżu Saint Tropez leży Château des Garcinières, od 1989 roku własność rodziny Valentin. Zarządzająca rodzinną domaine 45-letnia Stéphanie Valentin Bonnat połowę życia spędziła w Marsylii. Zanim definitywnie zamieniła to miasto na miejsce, w którym znajduje się dzisiaj, wyjechała jeszcze na studia do Anglii, planowała karierę tłumacza.
Latem 1986 roku Stéphanie spędziła wakacje w Château des Garcinières. Okres nasilonej pracy w winnicy i pech (a może szczęście) – przejściowy problem zdrowotny zmusił ojca do pozostania przez kilka tygodni w łóżku. Nie było mowy, aby zajął się zbiorami. – Przez trzy tygodnie byłam łącznikiem między jego łóżkiem i piwnicą, i chyba właśnie wtedy połknęłam haczyk. Zdecydowałam, że będę pracować dla rodzinnej winnicy – opowiada Stéphanie.
Fot. ArchiwumW rodzinie Lombardo podobnie miłość do wina to historia kilku pokoleń. Véronique wróciła do posiadłości rodzinnej dwa lata temu. Miała 33 lata, właśnie się rozwiodła. Pasję do wszystkiego, co związane z winem odziedziczyła w genach, ale własnych sił chciała spróbować w czym innym. Skończyła szkołę handlową. Pracowała dla wielkiego europejskiego koncernu przemysłowego.
W 2006 roku wyjechała do Azji, zaczęła studia MBA, które dokończyła w Seattle. Gdy przebywała w Stanach Zjednoczonych, ojciec poprosił ją o zorganizowanie salonu wystawienniczego. – Powróciły do mnie wówczas wszystkie wrażenia z dzieciństwa: moja pierwsza praca z babcią przy kapslowaniu butelek, czas beztroski, objadanie się winogronami prosto z krzaka, picie świeżo wyciśniętego soku – wspomina z uśmiechem.
Zamiast więc szukać pracy na innym kontynencie, Véronique z dnia na dzień zdecydowała o powrocie do St Laurent des Arbres i przejęciu upraw od ojca, który planował sprzedać winograd. – Tego zawodu nie da się wykonywać bez pasji, która rodzi się w kontakcie z winnicą – tłumaczy. – Moją działką jest marketing, ale zimą przez kilka dni biorę udział w przycinaniu winorośli. To mi daje ogląd ich stanu. Uczę się jeździć traktorem, by móc wykonywać część robót w polu. Wiele radości sprawia mi obserwacja procesu formowania się kiści. Sprawdzam, czy są zdrowe, żeby w razie czego odpowiednio zareagować – wylicza swoje zajęcia.
Véronique należy do stowarzyszenia Femmes Vignes Rhône. Powstało ono w 2004 roku i zrzesza obecnie 30 kobiet zawodowo związanych z przemysłem winiarskim. Takich stowarzyszeń, mających od kilku do kilkudziesięciu członkiń, powstało we Francji już blisko dziesięć. Kobiety spotykają się, dyskutują o problemach zawodowych, wymieniają się doświadczeniami i nieustannie kształcą. Chcą przekazywać kulturę wina i radość biesiadowania, edukować, przywracać dobre imię winu, mówić o jego dobroczynnym wpływie na zdrowie. Pielęgnować dobre tradycje gastronomii francuskiej, która bez wina nie istnieje. I – przede wszystkim – dzielić się pasją.

Nie tylko winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...)

– Moje zamiłowanie do tego zawodu z każdym rokiem wzrasta – twierdzi Françoise Roumieux, producentka châteauneuf-du-pape z metką Vignobles Mayard. – Mam szczęście tworzyć produkt żywy, o różnych obliczach, zależny od wielu parametrów. To trochę jak z dzieckiem: obserwuję, jak rośnie, towarzyszę w dojrzewaniu. I sama rozwijam się razem z nim.
W 1988 roku ojciec Françoise, pośrednik w handlu winem, skorzystał z okazji zakupu 17-hektarowej plantacji z piwnicą i przyległymi budynkami. Brat Françoise, świeżo po powrocie z USA, nie widział się w roli winiarza (obecnie przejął pałeczkę po ojcu). Młodszą o siedem lat siostrę pochłaniały wtedy inne sprawy. Françoise, po studiach językowych i marketingu, właśnie rozpoczęła pracę w agencji reklamowej. Błyskawicznie jednak odpowiedziała na propozycję ojca. Wiedziała, że chce pracować dla siebie, w atmosferze, w której wzrastała.
Fot. ArchiwumWątpliwości? – Oczywiście, że były – wspomina. – Po pierwsze, jak będą się układać relacje zawodowe z ojcem? Po drugie, brakowało mi wiedzy teoretycznej z zakresu enologii, winifikacji, agronomii, choć atmosfera piwnicy była mi bliska – wylicza. Dlatego przez pierwsze 10 lat Françoise pracowała u boku ojca. – Rok po roku uczyłam się obserwowania winorośli, rozumienia różnych zjawisk, winifikowania – opowiada.
W 1999 roku Françoise wypuściła w świat swój pierwszy samodzielny rocznik. Odtąd w pełni zarządza 43-hektarową posiadłością. Na co dzień pracuje z 9-osobową ekipą, która jest jej oczkiem w głowie. – Stosunki międzyludzkie mają dla mnie ogromne znaczenie. Przywiązuję wielką wagę do słuchania ludzi, bycia z nimi. Dlatego codziennie zaczynam pracę od upewnienia się, że każdy w zespole ma się dobrze. To podstawa dobrze wykonanych obowiązków – wyjaśnia.
Françoise Cornu-Rigord jednej rzeczy żałuje: niewystarczającej ilości czasu poświęconego dzieciom. Mimo to niczego by w swoim życiu nie zmieniła. Jest bardzo aktywna. Napisała książkę portret kobiety producentki wina Pani na Peyrassol. Zarządza własną winiarnią Commanderie de Peyrassol, jest ekspertem zapraszanym na wszystkie międzynarodowe konkursy, przewodniczącą Stowarzyszenia Les Eléonores de Provence, udziałowcem firmy Passion for Provence oferującej pomoc w zakupie winnic w Prowansji.
Początkowo nic nie zapowiadało, że Françoise będzie się zajmowała zawodowo winem. Wprawdzie pradziadek posiadał w Touraine winnicę, ale dziadek nie miał już do niej głowy i przekazał ją bratu. „To męski zawód” – mówił ojciec, a urodzona w 1915 roku matka uważała, że dziewczyna z dobrego domu powinna przede wszystkim umieć przyjmować gości, zarządzać służbą, dobrze się ubrać, znać maniery, znaleźć męża i urodzić dzieci. – Taka była moja edukacja! Ale jeśli miało się szczęście być wychowaną na doskonałym winie i wyrafinowanej kuchni, doświadczenia smakowe z tym związane pozostają na zawsze.
Françoise zaczyna karierę zawodową w Monaco, w świecie luksusu. Była odpowiedzialna za PR i organizację imprez na należącym do Onassisa jachcie Christina. W 1967 roku w samolocie relacji Paryż–Nicea poznała doktora Rigord, doskonałego chirurga okulistę, który właśnie stał się dziedzicem posiadłości winiarskiej. To spotkanie zmieniło jej życie. Françoise przez siedem lat asystowała mężowi na sali operacyjnej, urodziła dwoje dzieci i za podszeptem męża podjęła zaoczne studia enologiczne, których nie skończyła. – Kobieta w Prowansji nie cieszyła się w tamtym czasie zbyt dużym poważaniem u mężczyzn – wspomina. – Zatrudniony w winnicy personel, w znacznej mierze męski, nie zawsze traktował mnie serio. Ciągle musiałam coś udowadniać! Wytrwałam dzięki mojemu wrodzonemu entuzjazmowi i pasji do tego zawodu, który uwielbiam!

Dzielić życie z pasją

Fot. ArchiwumAle nie wszystkie kobiety winiarki mają tak negatywne doświadczenia. – Nie mogę się skarżyć na współpracowników płci męskiej – kwituje Véronique Lombardo. Françoise Roumieux potwierdza: – Nigdy nie miałam poczucia, że bycie kobietą jest w tym zawodzie hamulcem lub ułomnością. Wręcz przeciwnie – dodaje. Nie konkurują z mężczyznami, jest miejsce dla każdego, mówią. Pozycję zdobywają kompetencjami i uporem.
O godzeniu życia prywatnego z zawodowym Fanny Boyer mówi jednym słowem: „żonglerka”. Sama jest matką dwójki pociech. Dzieci zaliczyły żłobek, na miejscu są dziadkowie, którzy również służą w potrzebie. – To niezbędne przy tym trybie życia. Najtrudniej w tym wszystkim znaleźć odrobinę czasu dla każdego – mówi Fanny. Wtóruje jej Anne Gros, od 1988 roku szefująca przejętej po ojcu Domaine Anne Gros w Burgundii, matka trojga dzieci, która staje na głowie, aby wygospodarować jedną wolną niedzielę w miesiącu.
Françoise Roumieux od piętnastu lat regularnie biega, zajmuje się ogrodem, dekoracjami wnętrz, lubi przyjmować gości. – Pogodzić to wszystko z pracą nie jest sprawą łatwą. Granicą jest często zmęczenie fizyczne, nigdy psychiczne – mówi. Podobnie Véronique Lombardo bardzo pilnuje równowagi między pracą a życiem prywatnym. – Kiedyś byłam zadowolona, mogąc porzucić w weekend spódnicę i wbić się w jeansy. Dziś jest odwrotnie – śmieje się. – Golf, joga, kino, spotkania ze znajomymi są odskocznią, po której jeszcze bardziej chce się wrócić do codziennej krzątaniny w winnicy – przyznaje Véronique. Niedawno, wzdłuż alei wiodącej do piwnicy zasadziła 200 drzewek oliwnych…