Wrocławski Vincenty od wina

 

Dzisiejszy Wrocław to miasto zmian, przywracanych do życia placów, skwerów, ulic, mostów, bajecznie zielonych osiedli. Centrum Wrocławia stanowi kolorowy, bogaty i ciekawy architektonicznie melanż historycznych kamienic i supernowoczesnych budynków.

 

Każdy, kto w ostatnich miesiącach odwiedził Wrocław, zwrócił uwagę na jego dynamiczny i przemyślany rozwój. We Wrocławiu nie sposób znudzić wzroku. Te z ulic, które mają już za sobą gruntowną modernizację, emanują spokojem i dostojeństwem.

Przy ul. Ruskiej znajduje się kilka znanych i dobrze utrzymanych kamienic; Pod Zielonym Dębem i Pod Kamiennym Preclem mają dziś swoje siedziby oddziały Banku Handlowego, efektowna jest kamienica Pod Trzema Murzynami u zbiegu Kiełbaśniczej i pl. Solnego, ale najstarszym budynkiem przy tej ulicy jest kamienica Vincent…
Rozmawiam z Magdaleną Pytel­-Nawalany, która wraz z rodzicami jest właś­cicielką kamienicy, restauracji i apartamentów hotelowych przy ul. Ruskiej 39.

Kamienica przy Ruskiej 39/Fot. ArchiwumArtur Boruta: W praktycznym przewodniku po Wrocławiu napisano, że Vincent to najbardziej elegancka i dyskretna restauracja w centrum miasta. Jej menedżerkami są… mama i córka.
Magdalena Pytel-Nawalany: Rzeczywiście, nasza kamienica ze względu na położenie i historyczną przeszłość stwarza niezwykły i doceniany przez klientów klimat. To dotyczy zresztą nie tylko restauracji, podobnie jest w apartamentach hotelowych, które znajdują się nad restauracją. Kamienica powstała w XIV w. i znaczna jej część posiada obecnie status zabytku, jak choćby oryginalny renesansowy strop.

Oglądałem zdjęcia z końca lat dziewięćdziesiątych, na których widać ruinę, nie budynek.
To może przesada, ale rzeczywiście budynek wymagał ogromnych nakładów finansowych, by osiągnąć dzisiejszy efekt. Jeszcze w latach siedemdziesiątych planowano tu otworzyć wydział architektury wrocławskiej politechniki, ale projekt gdzieś przepadł i kamienica podupadała. My kupiliśmy ją w 1997 roku. Remont trwał bez mała trzy lata.

Ale trud został doceniony.
W czerwcu 2000 roku otrzymaliśmy nagrodę za „najładniejsze wnętrze obiektu użytkowego”. A później nagrodę Złotego Dzwonka dla „najlepszego obiektu hotelowo­restauracyjnego” w ogólno­polskim konkursie, którego celem jest, wyłonienie obiektów hotelarskich i ga­stronomicznych świadczących usługi na ponadprzeciętnym poziomie oraz pro­mowanie jakości.
Dodam, że autorem wnętrz jest pan Andrzej Pośpiech, artysta plastyk specjalizujący się w wystroju i nadawaniu osobliwego charakteru podobnym miejscom. Prace wykończeniowe trwały długo, mimo to zdążyliśmy otworzyć obiekt dokładnie w imieniny Wincentego – 8 mar­ca 2000 roku.

Stąd nazwa?
Oficjalnie, na potrzeby wywiadu do „Czasu Wina” powiem, że od początku, gdy jeszcze pomysł na biznes restauracyjno-­hotelarski tkwił wyłącznie w naszych głowach, postanowiliśmy, że będziemy promować kulturę picia wina, a święty Wincenty to przecież patron winogrodników. Uczciwie jednak mówiąc, pomysłów na nazwę mieliśmy mnóstwo, włącznie z „gwiazdą północy”. Jednak szalę na korzyść Wincenta, przechylił nasz… seter irlandzki. Pies, którego wszyscy bardzo kochamy. Winiu, nasz karmelek. (śmiech)

Apartament im. R. Śliwińskiego/Fot. ArchiwumFirma ma charakter rodzinny…
Tak jest od wielu lat. Firma została założona w latach osiemdziesiątych przez moich rodziców. Na początku była to manufaktura zajmująca się produkcją podzespołów elektronicznych – ojciec jest absolwentem politechniki. Zakup kamienicy był pomysłem na zainwestowanie oszczędności. Teraz formalnie właścicielami firmy jest drugie pokolenie – czyli ja i mój brat Maciej. Ale menedżerkami jesteśmy nadal obie z mamą. Zarządzamy wspólnie restauracją i hotelem, który posiada pięć w pełni wyposażonych apartamentów. Cztery czteroosobowe i jeden samodzielny, dwuosobowy. Wszystkie postanowiliśmy nazwać imionami i nazwiskami śląskich malarzy…

W księdze gości widziałem wiele znamienitych osób.

Tak. Byli u nas: Wisława Szymborska, Jan Nowak-­Jeziorański, Norman Davies, Adam Boniecki. Odwiedził nas także Lech Kaczyński, jeszcze jako minister sprawiedliwości, Hanna Gronkiewicz­-Waltz, Andrzej Olechowski, Bogdan Zdrojewski i wiele innych znanych osób.

Wszyscy doceniają świetną atmosferę i ciekawą kuchnię. Co wyróżnia Vincenta na tle innych restauracji?
W Vincencie proponujemy kuchnię międzynarodową z naleciałościami francuskimi. Mój mąż jest Francuzem, jego rodzina mieszka na stałe w Dijon. Jeżdżąc do Francji, podpatrywałam lokalną kulturę kulinarną i winiarską… Jednak głównym autorem menu jest nasz szef kuchni, posiadający wielkie doświadczenie gastronomiczne. Podobno to właśnie u nas można zjeść najlepsze w całym Wrocławiu steki z polędwicy w sosie grzybowym. A stek z wołowiny argen­tyńskiej nie ma sobie równych.

Apartament im. G. Staats/Fot. ArchiwumA czy duch Pani praprababki, Anny z Działyńskich Potockiej, nie wpłynął na konstrukcję karty dań?

W żaden sposób (śmiech). Ale faktem jest, że kilka razy organizowaliśmy dni różnych kuchni, wśród których były także dni poświęcone kuchni kresowej. Serwowaliśmy wtedy słynne cepeliny, barszcz kresowy z warzywami – jest troszkę podobny do ukraińskiego, a tak że przysmak, który nazywa się dziad podlaski – deser przypominający murzynka z bakaliami. Co najważniejsze, organizując dni jakiejś kuchni, zawsze staramy się zgłębić tajniki potraw, klimatu, kultury miejsca, z którego czerpiemy wiedzę. Sezonowo promowaliśmy kuchnię wę­gierską, włoską czy bułgarską. Zawsze gościliśmy wtedy kucharzy z tamtych krajów, dbając o gwarancję autentycz­ności menu. Doceniają to nasi klienci.

Z Magdaleną Pytel-Nawalany rozmawiał Artur Boruta